Biuletyn 3(4)/1997 Strona główna

Cyganeria w Berlinie

La vie charmante et la vie terrible (życie urocze i przerażające) – takim mottem opatrzone było przedstawienie Cyganerii Pucciniego w Deutsche Oper w Berlinie (motto wypisane było na kurtynie). To samo w przybliżeniu można powiedzieć o klubowym wyjeździe na to przedstawienie. W wyjeździe wzięło udział osiem osób, w tym cztery spoza Szczecina. Wyjazd dostarczył nam różnorodnych przeżyć. Do plusów zaliczyć można sposobność obejrzenia (zza okien mikrobusu oczywiście) prawie całego Berlina, z najbardziej reprezentacyjnymi ulicami i alejami oraz wszystkimi znajdującymi się tam trzema teatrami operowymi. Do minusów – chwile grozy, gdy na pół godziny przed spektaklem utknęliśmy w korku w odległości 20 km od Deutsche Oper. Korek okazał się jednak niegroźny i do teatru przybyliśmy punktualnie – na szczęście, ponieważ przedstawienie okazało się znakomite.

Cyganeria, którą pokazano 29 czerwca zamykała sezon kończący kadencję Rafaela Frühbecka de Burgosa, dyrektora muzycznego Deutsche Oper. A zatem wieczór pożegnalny… Trudno wybrać na tę okazję lepszy tytuł. Jak zauważył ktoś z uczestników partytura Cyganerii jest stworzona dla hiszpańskiego Maestro. Premiera tej inscenizacji odbyła się w 1986 roku i oprócz reżysera Götza Friedricha (od 1981 generalnego intendenta Opery Niemieckiej w Berlinie) była wielkim sukcesem Luciano Pavarottiego w roli Rudolfa. Od tego czasu wznawiana jest prawie każdego sezonu, a we wciąż zmieniającej się obsadzie błyszczały takie gwiazdy jak Francisco Araiza, José Carreras, Mirella Freni. Friedrich – uczeń Waltera Felsensteina, jeden z najwybitniejszych współczesnych realizatorów operowych, prawie zawsze lekceważy zewnętrzny anturaż epoki, miejsca, obyczaju, itp. Reżyseruje nade wszystko partyturę muzyczną. W przypadku Cyganerii poddał się literze libretta. Aby inaczej, skoro arcydzieło Pucciniego rozbłysło swymi barwami, oddziałało opozycjami młodzieńczej radości i życiowych dramatów, musi być odtworzone skrupulatnie, “po bożemu”. Niezwykłe ciepło i światło (miłość), spływające na paryskie poddasze z chwilą pojawienia się u progu pokoju Mimi musi w swej scenicznej postaci płynąć z serca muzyki.

Pod batutą Frühbecka de Burgosa orkiestra wydobyła całą włoskość, paryskość i kolorystyczne bogactwo partytury Pucciniego. Jednak trudno wyobrazić sobie Cyganerię bez dobrych śpiewaków, zwłaszcza w rolach Rudolfa i Mimi.

Fernando de la Mora (Rudolf), młody meksykański tenor, o którym mówią, że to właśnie jemu, a nie Alagni należy się tytuł “4. tenora” śpiewał wrażliwie, momentami pięknie, jednak kilka nieładnych, ostro zaatakowanych dźwięków nadszarpnęło ogólne wrażenie. Niemniej duety z Mimi, zwłaszcza fragmenty najbardziej liryczne, zasługują na pełne uznanie.

Gwiazdą wieczoru okazała się Veronica Villarroel, której w starcie do międzynarodowej kariery pomógł Plácido Domingo. Mimi jest postacią, która wbrew pozorom nieśmiałość łączy z silną osobowością. W pewnym momencie swego życia, gdy przeczuwa zbliżający się koniec postanawia pokierować swym losem i przeżyć miłość, która jej nic nie znaczącej egzystencji nada sens. W związku z Rudolfem to ona jest silniejszą osobowością. I taka właśnie jest Mimi Veroniki Villarroel. Scenę śmierci wykonała z tak porywającą ekspresją, że stała się ona porównywalna z analogiczną sceną w Traviacie Verdiego. Śmierć Mimi jest nieunikniona, ona sama jednak w pewnym sensie wygrywa – pokonuje samotność. Przerażające są w życiu śmierć i samotność, piękne – miłość i zrozumienie. Tę prostą prawdę przekazuje nam opera Pucciniego.

Mamy tu też apologię przyjaźni: czterech artystycznych Cyganów i piękną przemianę Musetty (znakomita, demonstrująca wyjątkową płynność frazy Gwendolyn Bradley) w kobietę ciepłą i opiekuńczą.

Grzegorz Depta, Maciej Deuar