Biuletyn 3(4)/1997 Strona główna

Poszukuję magii teatru

W czasach, gdy opera powstawała i przeżywała swe dzieciństwo, znani kompozytorzy otrzymywali za utwór do 400 dukatów; librecistom – nie płacono. Być może w tych zamierzchłych czasach należy poszukiwać przyczyn, które spowodowały, że często najsłabszym elementem dzieła operowego jest libretto. Rzecz to paradoksalna, bo przecież dramma per musica miała być wskrzeszeniem antycznego teatru, którego siła polegała na słowie właśnie.

Operę zwykło się wiązać z nazwiskiem kompozytora. Pamiętamy także wykonawców, dyrygenta. Umyka zwykle nazwisko librecisty. Zapomina się o reżyserze, scenografie i innych realizatorach spektaklu. A przecież opera jest gatunkiem dramatycznym! Jej dusza – muzyka zależna jest od słowa, podporządkowana jest dramatowi. Osobliwa to współzależność: słowo wyznacza drogę muzyce, ona zaś wlewa w nie życie. To właśnie odróżnia operę od innych form instrumentalno-wokalnych. Zapominamy często, że choćby najdoskonalsze nagranie, mimo perfekcyjnego wykonania i wyśmienitej jakości dźwięku nie jest operą do końca. Posiadamy w swych zbiorach to, co najważniejsze – duszę opery – muzykę. Ale ta dusza potrzebuje także i ciała, tylko wówczas twór będzie doskonały. Opera została stworzona dla teatru i pozbawienie jej oprawy scenicznej okalecza ją do pewnego stopnia. Oczywiście muzyka – nieśmiertelna dusza opery – doskonale radzi sobie bez ułomnego ciała – przedstawienia, ale naprawdę żywa opera, to taka, która posiada oba elementy. Rozwój technik fonograficznych przyzwyczaił nas do zachwycania się pewnego rodzaju produktem zastępczym. Za jakość dźwięku oddaliśmy magię teatru.

Operę stworzono dla sceny i tam czuć się powinna najlepiej. Niestety w potocznym rozumieniu operowość stała się synonimem bardzo marnego teatru, sztuczności, zbędnej pompy i ozdobności. Prawdą jest, że przepych był zasadniczą cechą barokowych przedstawień, a schematyczność i konwencjonalność zastąpiły go w czasach późniejszych. Prawdą jest, że dzieło operowe stawia przed realizatorami bardzo trudne zadanie. Trzeba zmierzyć się z nie zawsze interesującą warstwą fabularną, brakiem zdolności aktorskich u solistów, trzeba znaleźć miejsce dla chóru i – rzecz chyba najtrudniejsza – wkomponować w to wszystko zatrzymujące akcję arie. Mimo wszystko udaje się pokonać przeszkody i możemy nieraz oglądać dobre przedstawienie operowe. Ja właśnie przedstawienie operowe w operze lubię najbardziej. W czasie uwertury kurtyna oddziela mnie od zaczarowanego świata, później odsłania miejsce, do którego przeniosła mnie muzyka. Miejsce to staje się realne, bohaterowie przestają być precyzyjnymi instrumentami muzycznymi, stają się prawdziwymi ludźmi. Możemy wówczas śmiać się i wzruszać – tego nie da nam choćby najlepsze nagranie. Wyżej od perfekcyjnego zapisu dźwięku cenię interesująco zrealizowane przedstawienie z przynajmniej poprawnie grającymi śpiewakami. Nie oznacza to bynajmniej, że ważniejsze są dla mnie umiejętności aktorskie, niż głos, a fabuła istotniejsza od muzyki. Chcę tylko powiedzieć, że wspaniałość opery najgłębiej odczuwam siedząc w teatrze, czyli w sytuacji, gdy mogę nie tylko opery słuchać, ale i patrzeć na nią. Jest to czas poświęcony wyłącznie przedstawianemu utworowi i pozwala się nim najpełniej delektować. Dlatego zapraszam gorąco wszystkich miłośników opery do... opery! Tylko w teatrze operowym można zrozumieć jak w cudowny sposób ta sztuka łączy w sobie wszystkie inne, jak je przetwarza, tworząc zupełnie nową jakość. Opera w teatrze jest tworem multimedialnym, może nawet stanowi syntezę sztuk, kwintesencję współczesnych prądów artystycznych, a zarazem jest czymś odrębnym, nowym, samodzielnym i absolutnie wspaniałym.

Katarzyna Migdałowska