Biuletyn 1(6)/1998 Strona główna

Jessye Norman w Filharmonii Narodowej

Miniony rok był wyjątkowym pod względem ilości odwiedzających nasz kraj gwiazd muzyki. Był Nigel Kennedy, była Barbara Hendricks, Anne Sophie Mutter, Kurt Masur i in. Kolejną wielką artystką, która odwiedziła Filharmonię Narodową, była Jessye Norman. Ta światowej sławy śpiewaczka przyjechała do Polski na zaproszenie pani Elżbiety Pendereckiej i pani Ewy Czeszejko-Sochackiej, dając jeden tylko recital poświęcony pieśniom F. Schuberta, R. Straussa i J. Brahmsa.

Owego dnia sala FN wypełniona była po brzegi, a wielu chcących kupić wejściówkę musiało odejść z kwitkiem. Gdy zadzwonił trzeci dzwonek, światła lekko przygasły i po chwili na estradzie pojawiła się Ona. Dostojna, uśmiechnięta, w przepięknej zielonej sukni posuwistym krokiem razem z pianistą Markiem Markhamem wkroczyła na estradę i już za chwilę słuchacze mogli rozpocząć duchową ucztę. Przyznam się, że Jessye Norman na żywo słyszałem po raz pierwszy i gdy wysłuchałem kilku rozpoczynających występ pieśni, nie usłyszałem nic szczególnego ani w głosie, ani w interpretacji, lecz gdy z estrady popłynęła melodia Schubertowskiego Syna Muz, a następnie Króla Olch i Śmierci i Dziewczyny nie miałem już żadnych wątpliwości. Głos Norman jest wręcz cudem, zjawiskiem bardziej boskim, niż ludzkim i fenomenem na skalę setek lat. Dramaturgia i uczucia, jakie ta potężna skądinąd kobieta potrafi wyrazić w śpiewie są tak czytelne i tak szczere, że nawet nierozumiejący treści meloman nie ma wątpliwości, jaki jest temat wykonywanej pieśni. Niesamowita wręcz technika, niespotykana łatwość pokonywania trudnych figuracji, przepiękne, płynne przejścia od piano do forte i na odwrót, oraz wspaniała, gdy trzeba łagodna i śpiewna, innym razem ciemna i dramatyczna barwa głosu dopełniają wizerunku tej niezwykłej artystki.

W programie wieczoru znalazło się po kilka pieśni każdego z trzech wymienionych już kompozytorów i wszystkie z nich Jessye Norman zaśpiewała z taką samą pasją, ekspresją i zaangażowaniem. Nic więc dziwnego, że na koniec recitalu publiczność na stojąco oklaskiwała artystkę zmuszając ją aż do czterech bisów. Ostatnim była piękna soulowa pieśń He’s Got Whole World in His Hands, w której Norman pokazała swe inne, bardziej lekkie i weselsze oblicze. Koncert zakończył się i publiczność chcąc nie chcąc musiała wrócić do domów, wychodziła z warszawskiej Filharmonii szczęśliwa, oczarowana, pełna wspaniałych wrażeń i mająca nadzieję, że już niedługo znów będzie mogła usłyszeć gwiazdę podczas kolejnej wizyty w Polsce.

Maciej Łukasz Gołębiowski