Biuletyn 1(10)/1999 Strona główna

Kamizelka Thomasa Hampsona
czyli zdań kilka o The Last Night of the Proms

Tym, którzy zastanawiają się, czy ci dziwni ludzie na zdjęciu mają cokolwiek wspólnego z operą (czy też w ogóle z muzyką), odpowiadam, że owszem, mają i to bardzo dużo. Bowiem owi osobnicy to bynajmniej nie uczestnicy jakiejś szalonej karnawałowej zabawy, ale jak najbardziej poważna publiczność Ostatniego Wieczoru Koncertów Promenadowych (The Last Night of the Proms), odbywających się każdego lata już od ponad wieku w jak najbardziej szacownej Royal Albert Hall. A jak zapewne stali słuchacze “promenadowych“ transmisji w PR2 wiedzą, opera i inne formy wokalne wypełniają znaczną część tych koncertów. Zaraz, zaraz – poważna publiczność? Wymachująca flagami i chorągiewkami? Kto by pomyślał, że na imprezie, która cieszy się przecież wielką renomą w świecie muzycznym, dzieją się takie rzeczy...

Przyznaję, wygląda to dosyć... hm... osobliwie. Zwłaszcza że w Royal Albert Hall dzieją się rzeczy jeszcze gorsze niż wymachiwanie chorągiewkami: po sali fruwają balony i baloniki, widzowie mają na głowach różne fantazyjne – jakby to nazwać... no, niech będzie – czapki, a podium dyrygenta jest obstawione – o zgrozo! – tablicami w rodzaju Uwaga! Roboty drogowe!, Nieupoważnionym wstęp wzbroniony!, Uwaga na stopień!. Zanim jednak ktokolwiek zacznie wątpić w powagę Koncertów Promenadowych, spieszę wyjaśnić, że po pierwsze – takie wariactwa odbywają się tylko podczas ostatniego Koncertu Promenadowego (pozostałe “Promsy” są zupełnie “normalne”), a po drugie – mimo baloników i chorągiewek The Last Night of the Proms wcale nie odbiega od innych koncertów, jeśli chodzi o poważne i profesjonalne podejście do wykonywania muzyki.

Baloniki i chorągiewki (oraz reszta wymienionych wyżej osobliwości) są częścią uświęconego rytuału, którym Brytyjczycy świętują zakończenie każdego “promsowego“ sezonu. Być może taki sposób odbiega nieco od powszechnie przyjętego zachowania się na koncertach tzw. muzyki poważnej (a z pewnością daleko odbiega od powszechnego mniemania o powściągliwości Anglików). Nikt się tym jednak nie przejmuje, za to wszyscy bawią się doskonale. (I to zarówno osoby w wieku lat “nastu“, jak i ludzie trochę mniej młodzi.) Do owego rytuału należy również wykonanie na zakończenie koncertu czterech utworów: Pomp and Circumstance March No. 1 Elgara z chóralnym refrenem Land of Hope and Glory (Kraj Nadziei i Chwały – chodzi o Anglię, rzecz jasna), Fantasia on British Sea Songs Henry’ego Wooda (twórcy “Promsów“), Rule, Britannia! (Panuj, Brytanio!) Arne’go i Jerusalem Parry’ego (też o Anglii, wbrew pozorom). Publiczność dołącza w refrenach do chóru, co nie tylko imponująco brzmi (kilka tysięcy osób wypełnia Royal Albert Hall, a kolejnych kilkadziesiąt tysięcy znajduje się przed wielkimi ekranami w Hyde Parku), ale również imponująco wygląda, jako że Brytyjczycy traktują te pieśni niemal na równi z hymnem narodowym i zawsze wstają do ich wykonania. Tradycja nakazuje również, by śpiewacy i śpiewaczki zaproszeni do wzięcia udziału w The Last Night of the Proms wykonywali oprócz swojego programu również solową partię w Rule, Britannia!. Kiedyś bywało tak, że solistki wychodziły do tego utworu przebrane za postać, która miała przedstawiać Brytanię, choć bardziej przypominała Brunhildę (włócznia, tarcza i wikingowski hełm). Zwyczaj ten jakiś czas temu zarzucono, lecz artyści nie do końca zrezygnowali z niekonwencjonalnych strojów. Niekonwencjonalnych w bardzo nowoczesnym duchu – Bryn Terfel, na przykład, w 1994 r. śpiewał Rule, Britannia! ubrany w... koszulkę reprezentacji Walii w rugby. Cóż, czasy (i mody) się zmieniają.

Jednak chyba bardziej znamienne i bardziej sensacyjne od koszulki Bryna Terfela było pojawienie się na ubiegłorocznym Ostatnim Wieczorze Promsów Thomasa Hampsona. Może nie tyle samo jego pojawienie się było swoistą sensacją, ile fakt, że jest on Amerykaninem. A raczej trudno sobie wyobrazić Amerykanina śpiewającego z należytym przekonaniem Panuj, Brytanio nad morzami! – utwór szalenie napuszony i chyba bardziej brytyjski niż hymn narodowy God save the Queen!. Jakby tego było jeszcze mało, śpiewak włączył do swojego programu oprócz “neutralnych“ arii operowych także “arcyamerykańskie“ piosenki Gershwina.

Sytuacja wymagała iście dyplomatycznych umiejętności i trzeba przyznać, że Thomas Hampson wywiązał się ze swego zadania więcej niż znakomicie. Publiczność była pod wrażeniem jego sztuki i wielkiego uroku osobistego i zachwycona dowcipnym połączeniem “amerykańskości“ i “angielskości“. Do Gershwina Hampson założył bowiem muszkę we wzór flagi amerykańskiej i pas od smokingu we wzór flagi brytyjskiej; natomiast do Rule, Britannia! (którą odśpiewał z należytą powagą) kamizelkę uszytą z obu “zaprzyjaźnionych“ flag. “Flagowe“ stroje zostały przyjęte entuzjastycznie.

Oglądałam ten niezwyczajny koncert, niestety, tylko na ekranie telewizora (na którejś z niemieckich stacji, która co roku Ostatni Proms transmituje). Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję zobaczyć The Last Night of the Proms na żywo. Na razie uzbrajam się w optymizm i czekam, co przyniesie tegoroczny, już 105. (!), sezon Promenadowy.

Anna Kijak