Biuletyn 2(15)/2000Strona główna

Cyganeria z Cagliari w TVP

Znany ze swoich muzycznych zainteresowań i wielkiej pasji Bogusław Kaczyński zaprosił nas w niedzielę 27 lutego przed ekrany telewizorów do obejrzenia zrealizowanej w ubiegłym roku w Teatro Lirico Palestrina w Cagliari (Włochy) inscenizacji Cyganerii Giacomo Pucciniego. Mnie osobiście sprawił w ten sposób małą niespodziankę i dużą przyjemność, jako że Pucciniego wśród włoskich kompozytorów cenię sobie najwyżej, a Cyganerię darzę niezwykłym sentymentem, odkąd 5 lat temu zawładnęła ona moim uchem.

W obsadzie przedstawienia z Cagliari wyróżniały się dwa nazwiska: Andrei Bocellego i Danieli Dessi. Obawiałem się, że kalectwo popularnego tenora uczyni cały spektakl bardzo statycznym i przez to mało ciekawym, ale z tej próby Bocelli wyszedł zwycięsko. Jego spokój i opanowanie jedynie podkreślały charakter natchnionego i oddanego sztuce poety. Ani przez moment nie był na scenie postacią przypadkową, nieprzemyślaną. Pewne zastrzeżenia, acz myślę, że niewielkie, mogą niektórzy mieć do śpiewu tenora, który chyba lepiej czuje się w lżejszym repertuarze piosenkarskim, który jego nazwisko wyniósł na szczyt sławy. Owszem, nie brakuje na płytach lepszych Rudolfów o piękniejszym głosie i subtelniejszym frazowaniu, ale powiem szczerze: tę liryczną, piękną partię udało się Bocellemu zaśpiewać naprawdę dobrze. Duże brawa.

Z kolei zaś Daniela Dessi w roli hafciarki Mimi nieco mnie rozczarowała. Przede wszystkim miałem nieodparte wrażenie, że nieustannie roztaczała wyjątkowo czułą opiekę nad jakby z założenia niewidomym Rudolfem, nawet wówczas, gdy to ona sama tej opieki i pomocy potrzebowała; trochę za dużo w tym było przesady. Zabrakło mi też pewnej dziewczęcości i czułości w głosie oraz swobody jego emisji, choć to głos ładny i bogaty. Mam wrażenie, że nie była to prawdziwa Mimi, pozostał pewien niedosyt.

W pozostałych rolach młodzi śpiewacy: Musetta - Patrizia Ciofi, Marcello - Renato Girolami, Colline - Erwin Schrott, Schaunard - David Damiani. Tworzyli bardzo odpowiedzialny aktorsko i wokalnie zespół, znakomicie rozumieli i czuli swoje role. To była prawdziwa paryska bohema.

Role epizodyczne świetnie dopasowane pod każdym względem do całości: podchmielony, rubaszny Benoit, roztrzęsiony, oburzony i poirytowany w najwyższym stopniu Alcindor i inni. Całości wykonania dopełnił chór po mistrzowsku przygotowany przez Paolo Vero i orkiestra sprawnie i na dobrym poziomie poprowadzona przez Stevena Mercurio. Bogata, barwna sceneria dopasowana do miejsca i czasu akcji, tradycyjna i pozbawiona nowoczesnych “wizji i spojrzeń artystycznych“, nie mogła być lepsza: w pierwszym i czwartym akcie uboga, paryska mansarda, przez której przeszklone ściany księżyc rzucał malownicze cienie, w drugim obrazie gwarna, świąteczna ulica przed Café Momus i w trzecim zimowy krajobraz przed oberżą przy rogatce d’Enfer.

W ogólnej mojej ocenie bardzo dobre przedstawienie, niemal bez słabych punktów. Po prostu prawdziwie pucciniowska La Boheme, taka jaką autor chciał widzieć na scenie.

Mateusz Tarnawski