Biuletyn 2(15)/2000Strona główna

Biały cień Rogera

Król Roger Karola Szymanowskiego do libretta kompozytora i Jarosława Iwaszkewicza do oper łatwych nie należy. Powiem więcej, nie jest to nawet opera, lecz misterium sceniczne, trudne zarówno w swej warstwie muzycznej, jak i do zrealizowania na scenie. Z wszelkimi problemami stwarzanymi przez fakturę muzyczną dzieła i jego asceniczność brawurowo poradzili sobie realizatorzy najnowszej inscenizacji Króla Rogera w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. Jeśli jednak do przygotowania muzycznego można mieć niejakie pretensje (o czym za chwilę), to strona wizualna spektaklu jest tyleż fascynująca, co kontrowersyjna. Jedno jest pewne: przedstawienie to nikogo nie pozostawi obojętnym, wizja w nim zawarta szokuje i zachwyca, pobudza do refleksji, do poszukiwania ukrytych sensów... Mnie urzekło wysublimowaną oprawą plastyczną (mroczny akt I, błękitny II, biały III), opracowaniem ruchu scenicznego, światła, rozsianiem symbolicznych akcentów wiodących wyobraźnię widza do odległych, zaskakujących skojarzeń. Najbardziej zadziwia postać Pasterza – istoty prawie bezcielesnej dzięki śnieżnobiałej szacie z długim trenem i białemu makijażowi. Piękny jest koniec I aktu, kiedy Pasterz, opuszczając pałac Rogera, zarzuca sobie tren szaty na ramię upodobniając się w ten sposób do starożytnego marmurowego posągu i jednocześnie do wizerunku Chrystusa z dłonią uniesioną w geście błogosławieństwa. Biel stroju Pasterza zostaje zwielokrotniona przez wprowadzenie grupy baletowej (tych “natrętnych bladych widm”, o których mówi Edrisi) pojawiającej się w drugim i trzecim akcie. Ich ciała w pewnym oświetleniu fosforyzują niesamowicie, podobnie jak cała postać Cienia. Cień jest to tajemnicze alter ego Rogera i symbol całego spektaklu (patrz plakat). W tej roli wystąpił bardzo utalentowany młodziutki tancerz stołecznej sceny Maksim Wojtiul. Aby opera oddziaływała na niemal wszystkie zmysły, realizatorzy użyli różnorodnych środków – od prostych, lecz pomysłowych (pachnąca mirra w I akcie), po najnowsze zdobycze techniki – fluorescencyjne materiały, światła laserowe, elektroniczne tablice. Pojawienie się tychże w finale wskazuje na przeniesienie uniwersalnej dotąd opowieści w nasze czasy, czasy naznaczone piętnem technik cyfrowych i futurystycznych wizji rodem z kultowego filmu Matrix.

Ponieważ nie uda mi się przekazać słowami wszystkich wizualnych wrażeń, jakie zgotowali nam scenograf Boris F. Kudlicka, reżyser Mariusz Treliński, choreograf Emil Wesołowski i reżyser światła Stanisław Zięba, postaram się omówić pokrótce stronę muzyczną premierowego spektaklu, który odbył się 10 marca. W tytułową postać wcielił się Wojciech Drabowicz – tak pod względem aktorskim, jak i wokalnym stworzył on niezapomnianą kreację. Finałowy hymn do słońca w jego wykonaniu to jedno z najbardziej wstrząsających przeżyć w moim niedługim życiu melomana. W partii Pasterza bardzo dobrze zaprezentował się Adam Zdunikowski, choć momentami głos jego ginął przytłoczony forte orkiestry (inna sprawa, że nie widzę tenora, który przebiłby się przez takie forte). Pięknie śpiewał Krzysztof Szmyt – mędrzec arabski Edrisi. Wielbicieli swego talentu rozczarowała Izabella Kłosińska – Roksana. Czy była to wina czasowej niedyspozycji, czy też śpiewaczka tym razem źle się czuła w powierzonej jej partii (przecież kreowała ją już z powodzeniem w amerykańskich realizacjach w Buffalo i Detroit)?.. W pomniejszych rolach Archieriosa i Diakonissy wystąpili Mieczysław Milun i Agnieszka Zwierko-Wiercioch. Na gorące pochwały zasłużył chór Teatru Wielkiego oraz chór Alla Polacca pod kierownictwem Bogdana Goli i Sabiny Włodarskiej. Umieszczone na III balkonie chóry napełniały przestrzeń sali im. Moniuszki iście anielskimi pieniami. Słabiej wypadła orkiestra pod dyrekcją Jacka Kaspszyka – generalnie grała za głośno, skutecznie zagłuszając solistów. Mimo to niezwykła muzyka Karola Szymanowskiego wyszła z tej próby obronną ręką, a zjednoczona z nią w każdym szczególe scenografia i reżyseria przykuła uwagę widzów od pierwszej do ostatniej minuty spektaklu. Tego przedstawienia warto posłuchać, to przedstawienie trzeba zobaczyć!

Katarzyna K. Gardzina