Biuletyn 3(16)/2000Strona główna

Moje impresje z Tannhausera w Operze Leśnej

Po raz pierwszy zetknęłam się z Wagnerem “na żywo” w lipcu, w Operze Leśnej w Sopocie. Trudno o lepszy pejzaż dla XIII-wiecznej niemieckiej legendy, której akcja toczy się w górzystej Turyngii. Nie ukrywam, że jako “początkująca wagnerzystka” miałam wątpliwości, czy zdołam skoncentrować uwagę na długim i niełatwym w odbiorze dramacie mistrza z Bayreuth. Moje obawy okazały się płonne, gdyż nie tylko z zainteresowaniem śledziłam akcję, ale i muzykę uznałam za piękną i bardzo przystępną dla przeciętnego melomana (za jakiego się uważam). Toteż zachwyciła mnie oprawa sceniczna, osadzona w lesistej dolinie sopockiej. Interesująca inscenizacja polegała m. in. na efektach świetlnych. Tak np. królestwo bogini Wenus ilustrowały kolorowe światła oraz balet w ciekawym układzie choreograficznym, zamek Wartburg zarysowany był tylko skąpymi dekoracjami, ale w bardzo interesujący sposób. W trzecim akcie marsz pielgrzymów z lampkami znakomicie harmonizował z otaczającym scenę ciemnym lasem – co robiło duże wrażenie. Dodatkowym elementem wprowadzającym w atmosferę średniowiecza były oryginalnie skomponowane scenki (przed Operą) obrazujące ówczesne obrzędy jak: zaklęcia czarownic, rycerze na koniach, chłosta na polach itp. Podsumowując inscenizację, myślę, że mogła zadowolić nawet wybrednych znawców dramatów Wielkiego Mistrza. Co do warstwy muzycznej, to nie czuję się kompetentną merytorycznie oceniać wykonawców. W moim subiektywnym odczuciu orkiestra w pełnym brzmieniu realizowała bogato zinstrumentowaną partyturę zgodnie z intencją Kompozytora, prowadzona przez dyrygenta równorzędnie ze śpiewakami, jednak nie zagłuszając solistów. Szczególnie chór wydał mi się dobrze przygotowany przez znaną gdańską dyrygentkę – p. Elżbietę Wiesztordt. Z solistów wyróżniłabym m. in. Krystynę Rorbach, która świetnie wykreowała Elżbietę tak wokalnie, jak i aktorsko. W drugiej kolejności męskie role – Tannhäusera w wyk. Drummonda Walkera i Wolframa w wyk. Leszka Skrly. Ten ostatni był aktorsko lepszy od Walkera.

Reasumując – warto było poznać kolejny wagnerowski dramat i to w tak oryginalnej scenerii. Jak już wspomniałam, mój staż wagnerowski jest nieduży, znam Walkirię i Lohengrina z kaset video (Staatsoper Wien) oraz Parsifala z transmisji TV z Festiwalu w Bayreuth. Po Tannhäuserze czuję się już prawie “wagnerzystką”. Dzieląc się swoimi wrażeniami, chciałabym zachęcić do Wagnera tych melomanów, którzy mają jeszcze opory czy nawet obawy (a wiem, że tacy są) przed długimi dramatami muzycznymi Mistrza. Muzyka jest piękna, romantyczna, melodyjna i wcale nie trudna w odbiorze, a dramaturgia librett dostarcza niezapomnianych, wzruszających wrażeń.

Dorota Gulczyńska