Trubadur 2(19)/2001 Strona główna

Na kolanach przed Meiningen i Wagnerem

Dzięki informacji zamieszczonej w numerze 4(17)/2000 Trubadura zaraziliśmy się bakcylem wagnerowskim, a przy okazji – dzięki wizycie w Towarzystwie Wagnerowskim – poznaliśmy osobiście jego przedstawiciela Macieja Zimowskiego. Klamka zapadła: jedziemy na Pierścień Nibelunga, a ponadto ciekawie zapowiadały się imprezy towarzyszące. W ostatni dzień maja wczesnym rankiem wyruszamy w komfortowych warunkach autobusem z Krakowa; w Katowicach dosiada się kolejna uczestniczka wyprawy, we Wrocławiu reszta. Podroży towarzyszą kaprysy aury: słońce we Wrocławiu, grad przed końcem trasy. Z okien autokaru podziwiamy przepiękną Turyngię ze starymi zamczyskami na wzgórzach wśród lasów, kontrastującymi z nowoczesnymi, prądotwórczymi wiatrakami w tle.

Meiningen nas zauroczyło. Należące dawniej do NRD, położone nad rzeką Werra, mające z jednej strony Las Turyński, z drugiej góry Rhön, liczy ponad 30 tys. mieszkańców. Utrzymane w idealnym stanie stare miasto (tylko w jednej bocznej uliczce zauważyliśmy szpecące napisy graffiti) urzeka swoimi charakterystycznymi stylowymi kamienicami, zielenią, zamkiem Schloss Elisabethenburg z lat 1511-1682 (w nim wspaniałe zbiory muzealne), kościołem z XV wieku, którego obecny kształt z dwoma wspaniałymi wieżami połączonymi przewiązką datowany jest na koniec XIX stulecia, muzeum teatru. Miasto o bogatej historii: w 1344 roku otrzymało miejskie prawo schweinfurckie, w latach 1680-1918 było stolicą księstwa Sachsen-Meiningen, od 1920 roku leży w granicach Turyngii.

Miasto o przebogatej historii i tradycji teatralnej. Gmach teatru, powstały w II-ej połowie XIX wieku, był przecież siedzibą meiningeńczyków – dworskiego zespołu teatralnego księstwa Meiningen. Prócz Moliera, Szekspira, potem Ibsena, w repertuarze byli Goethe, Schiller, Kleist, Lessing. Dzięki gościnnym występom byli znani nie tylko w miastach Europy Zachodniej, lecz również w Moskwie, Petersburgu, Kijowie i... Warszawie (1885). Obecna monumentalna budowla powstała po pożarze w 1908 roku i rozbudowie w czasach współczesnych.

Trudno pojąć, jak to możliwe, aby miasto o tej liczbie mieszkańców było stać na utrzymanie zespołu operowego, baletowego, operetkowo-musicalowego, orkiestry i oczywiście zespołu teatralnego. Stać też na trzykrotne (kwiecień, czerwiec, lipiec) zaprezentowanie pełnej tetralogii Ryszarda Wagnera. Oto dlaczego padamy na kolana przed tym miastem i kulturą muzyczną jego mieszkańców.

Kontynuując turystyczną relację z naszej muzycznej wyprawy, musimy wspomnieć o wycieczce do Bayreuth. Jeszcze nie potrafimy ochłonąć z wrażeń tam doznanych. To dar od losu, że było nam dane siedzieć na widowni tego drewnianego teatru, być w orkiestronie, spacerować po otaczającym teatr parku, być w domu Cosimy i Ryszarda, zadumać się nad ich mogiłą. Te same odczucia mamy po zwiedzeniu zamku Wartburg – tutaj także towarzyszy nam Wagner, zwłaszcza w ogromnej sali, gdzie mógł rozgrywać się turniej śpiewaczy w Tannhäuserze. Odnosi się to także do małego, odbudowywanego Zamku Kühndorf, związanego w odległej przeszłości z działalnością zakonu joannitów.

A wrażenia muzyczne? Bez kokieterii, bez cienia snobizmu, z całą szczerością przyznajemy, że staramy się wyjść ze stanu chaosu, w jaki ta muzyka nas wprawiła. Aż prosi się zacytować zdanie z powieści nieżyjącego krakowskiego pisarza Stefana Otwinowskiego Julia: Ludzie nie rozumiejąc muzyki, odczuwają jej wielkość, które najwłaściwiej oddaje obraz naszych obecnych odczuć. Wydaje nam się, że obcowanie z muzyką Wagnera należy zacząć od Holendra Tułacza, Tannhäusera, Śpiewaków norymberskich i winno to przebiegać stopniowo i umiarkowanie. Natomiast zaczynanie znajomości z Wagnerem od Pierścienia jest przysłowiowym rzucaniem na głęboką wodę. Nie udzielił nam się urok owego “omamu wagnerowskiego” (cytujemy za K. Stromengerem). Odczuwamy jednak potrzebę obcowania z tą muzyką, ale w sposób bardzo intymny, w zaciszu domowym, bo tylko wówczas można rozkoszować się cudownymi pianissimami i kulić się w sobie przy fortissimach. Jak na razie, umożliwia nam to Ring nagrany przez Jamesa Levine’a z MET.

Chylimy czoła przed ogromną, wręcz encyklopedyczną znajomością życia i dzieł Wagnera licznych uczestników wyprawy, nie potrafimy jednakże odróżnić pasjonatów od fanatyków, a z tymi drugimi dyskusje do łatwych nie należą. Nie próbujemy dlatego oceniać i opisywać oglądanych inscenizacji, realizatorów i wykonawców, nie mamy bowiem skali porównawczej do innych wystawień i doskonale przedstawią to – spodziewamy się – inni Klubowicze. Nam osobiście zabrakło starogermańskiego ducha i swego rodzaju wzniosłości w tych przedstawieniach, co znaleźliśmy w utrwalonych na video spektaklach MET. Zaprezentowane wystawienie Ringu w Meiningen nie miało – w naszym pojęciu – nic wspólnego z dramatyzmem Wagnera. To kolejny przykład nonszalanckiego podejścia reżysera do dzieła muzycznego w jego warstwie treściowej. Dojdzie zapewne do tego, że reżyserzy-inscenizatorzy w programach operowych będą zamieszczali informacje o brzmieniu np. libretto na podstawie oryginalnego libretta (tu nazwisko pierwszego librecisty).

Bolesław Folek, Józef Niedźwiedź