Trubadur 3(20)/2001 Strona główna

L’impresario, l’impresario!
Jubileusz Warszawskiej Opery Kameralnej

Przypadający 12 września jubileusz 40-lecia Warszawskiej Opery Kameralnej dyrekcja, artyści i zaproszeni goście świętowali w pięknej scenerii Teatru w Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Właśnie tu 40 lat temu odbyło się pierwsze przedstawienie operowe późniejszej WOK. Zaprezentowano wtedy operę Giovanniego Battisty Pergolesiego La serva padrona (Służąca panią). Reżyserowali J. i J. Kulmowie, kierownictwo muzyczne sprawowali J. Borzym i S. Sutkowski, scenografię zaprojektował A. Sadowski. Niepowtarzalne kreacje Serpiny i Uberta stworzyli Bogna Sokorska i Bernard Ładysz. Mimiczną rolę Vespone zagrał Bronisław Pawlik. Na jubileuszowy wieczór dyrektor Sutkowski wybrał inną, równie uroczą komedyjkę – Impresario in angustie (Impresario w opałach) Domenico Cimarosy. Już na konferencji prasowej poprzedzającej to wydarzenie przyznał, że był w tym wyborze troszeczkę “samolubny”. Uznał, że właśnie ta opera doskonale podsumuje jego 40-letnią pracę w teatrze. Bo impresario w opałach to ja – powiedział.

Przedstawienie poprzedziła część oficjalna: kilka słów dyrektora Stefana Sutkowskiego, odczytanie listów gratulacyjnych (wśród nich pięknego i bardzo ciepłego pisma od prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Aleksandra Kwaśniewskiego, który objął obchody 40-lecia WOK honorowym patronatem). Profesor Marek Kwiatkowski wręczył szefowi Opery Kameralnej namalowany przez siebie obraz. Obaj panowie wspominali moment, kiedy teatr po 25 latach tułaczki otrzymał siedzibę w budynku przy al. Solidarności. Wreszcie dyrektor Sutkowski zaprosił na opowieść o swoim życiu.

Spektakl Impresaria w opałach przygotowali: J. Stokalska (reżyseria), A. Sadowski (scenografia), W. Kłosiewicz (kierownictwo muzyczne). Grał Zespół Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej Musicae Antiquae Collegium Varsoviense. Lekka, melodyjna i dowcipna muzyka Cimarosy wykonana na instrumentach dawnych zabrzmiała po prostu rewelacyjnie! Duże brawa dla orkiestry i maestro Kłosiewicza. Jakby tego było mało, zespół wystąpił w jednakowych czarnych strojach z epoki i czarnych peruczkach.

Obsada Impresaria zgromadziła artystów od lat budujących z powodzeniem wizerunek najmniejszej polskiej sceny operowej. W rolach kłótliwych primadonn wystąpiły Marta Boberska (genialna Fior di Spina), Marzanna Rudnicka (słodka Merlina) i Dorota Lachowicz (wykwintna Doralba). Sekundowali im panowie: Leszek Świdziński w roli Gelinda, maestro di musica, Andrzej Klimczak jako tytułowy impresario Polifemo i Jerzy Mahler – poeta Brontolone. Zwraca uwagę fakt, że Jerzy Mahler kreował już tę partię 20 lat temu, kiedy WOK wystawiła Impresaria w Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej.

Libretto Impresario in angustie opowiada o zakulisowym życiu teatru operowego kierowanego przez dyrektora Polifema. A w teatrze, jak to w teatrze: śpiewaczki intrygują przeciw sobie, każda chce śpiewać najpiękniejszą arię, a wszyscy żądają pieniędzy od impresaria (który jest oczywiście bez grosza). Kłótnie przerywa elektryzująca artystki wiadomość, że poeta przyprowadzi za chwilę trzecią śpiewaczkę – tajemniczą Fior di Spina (Kwiat Cierniowy). Jest to pani Coribanti ukrywająca się pod pseudonimem po skandalu, jaki wywołało ujawnienie jej licznych romansów przez byłego kochanka – Gelinda. Teraz oboje, równie zaskoczeni, spotykają się w jednym teatrze. Potyczki śpiewaczek trwają nadal. Merlina stawia nowe żądania co do swojej roli w nowej operze. Chce grać skromną wieśniaczkę. Doralba natomiast spóźnia się na próbę, bo miała przymiarkę u krawcowej. Obie obrzucają wzgardliwymi spojrzeniami trzecią divę. Poeta Brontolone prezentuje zebranym treść nowego libretta. Jest to pełen absurdów “gniot”, który wywołuje jedynie śmiech i zażenowanie. Dawni kochankowie Gelindo i Fior di Spina dochodzą do porozumienia. Ona obiecuje powstrzymać zaloty dyrektora, on – zrezygnować z innych pań i faworyzować tylko damę swego serca. Polifemo tymczasem skarży się poecie na wieczne kłopoty z artystami i brak pieniędzy. Brontolone radzi mu przyjąć za dewizę oszustwo, kłamstwo i bezczelność. Pozostawiony sam poeta żałuje, że wydał już całą zaliczkę od impresaria, ale pociesza się piosenką o urokach miłości. Doralba prosi go o dopisanie nowych słów do pewnej arii. Właśnie ją chce zaśpiewać podczas przedstawienia zamiast arii skomponowanej przez Gelinda. Dyrygent wpada z wiadomością, że impresario skorzystał z rad Brontolone i… ulotnił się. Wszyscy rozpaczają. Jak będą żyć bez zwariowanej atmosfery teatru?

Realizatorzy mieli, jak widać, doskonałą okazję, by zażartować z tzw. magii teatru, opery i osoby dyrektora. I wykorzystali ją brawurowo. Primadonna przybywa więc do teatru z nieprzytomną ilością bagaży i pieskiem, który oczywiście zaczyna szczekać, gdy jego pani śpiewa. Dyrygent występuje we fraku, a jego fryzura jako żywo przypomina charakterystyczną czuprynę ŕ la Maksymiuk. Poeta opowiada wymyślone przez siebie dzieje Pirra i Andromaki na tle koszmarnej dekoracji przedstawiającej morze i wielkie muszle. Absolutne zaskoczenie powoduje pojawienie się na scenie wesołego wielbłąda, gdy Brontolone mówi, że właśnie na takim zwierzu przyjeżdża Pirro. Doralba występuje w II akcie w bogatym kostiumie z niebieskim okrętem… na głowie. Zabawnym pomysłem było rozpoczęcie II aktu przy podniesionej kurtynie – gdy orkiestra głośno stroiła instrumenty, na proscenium wyszły śpiewaczki i zaczęły się rozśpiewywać. Za kulisy odesłał je dopiero Władysław Kłosiewicz. No i tytułowy impresario… Przy pomocy siwej peruki i charakteryzacji został przemieniony w sobowtóra Stefana Sutkowskiego. Ubrany w szary garnitur w chwilach zamyślenia wykonywał gesty charakterystyczne dla szefa WOK. Przy każdym takim “gagu” publiczność ciekawie zerkała na siedzącego na widowni dyrektora – jak też bawi się swoim własnym kosztem?

Spośród wykonawców trudno kogokolwiek wyróżnić – wszyscy byli świetni. Panie konkurowały ze sobą o palmę pierwszeństwa w słodkich trylach, panowie na wyprzódki wyśpiewywali opętańcze parlanda. Ansamble rozpoczynające i kończące przedstawienie były wykonane precyzyjnie, ale swobodnie, co świadczy o tym, ile pracy artyści włożyli w przygotowanie spektaklu, który został pokazany w Teatrze w Pomarańczarni zaledwie cztery razy.

Refrenem przedstawienia było pojawianie się co jakiś czas smutnego jegomościa w płaszczu i kapeluszu, który smutnym głosem domagał się od impresaria uregulowania długów. Signore, pagare! (proszę zapłacić) – mówił, a Polifemo coraz bardziej niecierpliwie odpowiadał: domani! (jutro). Gdy na scenę wyszedł do ukłonów sam dyrektor Sutkowski, artyści rzucili się ku niemu z rękami wyciągniętymi w teatralnych gestach. Pagare! – prosili. Domani – odpowiedział z uśmiechem impresario.

Katarzyna K. Gardzina