Trubadur 3(20)/2001 Strona główna

Piękne głosy
Krakowskie spotkania w OK im. Norwida (II)

Cykl spotkań red. Anny Woźniakowskiej z wybitnymi śpiewakami polskimi, który szczegółowo został omówiony w nr. 4 (17)/2000 Trubadura, na szczęście jest kontynuowany. W tym samym miejscu (Dom Kultury im. Cypriana Kamila Norwida w Krakowie), w tej samej scenerii (organizacja: Teresa Poprawa), tylko w nieco poszerzonej formie. Już nie Piękne głosy opery polskiej, ale Piękne głosy (w ogóle).

To rozszerzenie formuły zaowocowało zaproszeniem i przypomnieniem artysty, który występował wprawdzie w operze, ale jego domeną pozostała estrada koncertowa. 21.09.2000 red. Anna Woźniakowska gościła Piotra Kusiewicza. Wybitny śpiewak średniego pokolenia, pochodzący z Gdańska z bardzo muzykalnej rodziny (ojciec: Jan – tenor, pamiętny choćby z roli Jana Kiepury w filmie Pamiętnik pani Hanki, matka – niestety nieżyjąca już – pianistka, pedagog gdańskiej AM). A sam Piotr Kusiewicz, dyplomowany pianista i wokalista, niezwykle sympatyczny i komunikatywny, skoncentrował się w swej pracy artystycznej przede wszystkim na muzyce oratoryjnej, zyskując uznanie na estradach w kraju i za granicą. Samych partii oratoryjnych posiada w swym repertuarze około 60. A poza tym pieśni i jednak opery. O swej drodze artystycznej opowiadał ze swadą i humorem ilustrując wypowiedzi nagraniami płytowymi (a ma ich sporo!) oraz śpiewem (Moniuszko – Dwie zorze, Piosnka żołnierza, Karłowicz – Pod jaworem, Pamiętam ciche, jasne, złote dnie z akompaniamentem Marii Rydzewskiej). Jego delikatny, subtelny głos tenorowy potwierdził znaną opinię o tym śpiewaku: umiejętne kształtowanie emocji, kunsztowne prowadzenie frazy, swoboda poruszania się nawet w skrajnych rejestrach. Piotr Kusiewicz jest także profesorem gdańskiej Akademii Muzycznej.

Wieczór kolejny, 26.10.2000, wypełniło spotkanie z Wielką Damą Operetki – Wandą Polańską. Jak to się stało, że ta znakomita artystka, prawie od urodzenia związana z Krakowem, tu mająca najbliższą rodzinę, tu mieszkająca od kilku lat – najrzadziej występowała właśnie w tym mieście?! Dowiedzieliśmy się o przyczynach tej sytuacji właśnie w trakcie spotkania z najbardziej wiarygodnego źródła. Wanda Polańska barwnie i dowcipnie przypomniała początki i rozwój swej wspaniałej drogi artystycznej sypiąc przy tym zabawnymi anegdotami związanymi z jej występami na scenach operetkowych. Swą opowieść przerywała tylko, by przypomnieć swój dawny i obecny repertuar. Z towarzyszeniem pianisty Pawła Bieńkowskiego zaśpiewała więc arię z dzwonami z operetki Karnawał rzymski J. Straussa, arię Hrabiny z opery Moniuszki (wzbudzając tym wykonaniem nostalgiczną refleksję: szkoda, że artystka poświęciła się wyłącznie operetce!), piosenkę Memory z musicalu Cats A. L. Webbera oraz nieśmiertelną pieśń o Wilji z Wesołej wdówki F. Lehara. Licznie zgromadzona publiczność długo i serdecznie dziękowała artystce za ten niecodzienny spektakl.

Gościem wieczoru trzeciego, 23.11.2000, był Jan Wilga, czołowy solista operetkowej sceny w Krakowie, przez wiele lat jej pierwszy amant. Znakomita aparycja sceniczna i dobre warunki głosowe (nośny, wyrównany na całej skali, o ładnej, ciemnej, nieco barytonowej barwie tenor) pozwoliły mu na kreowanie kilkudziesięciu czołowych postaci operetkowych, z których Barinkay, Edwin, Koltay, Tassilo, Daniło czy Carewicz na długo pozostaną w pamięci widzów i słuchaczy. Debiutował na krakowskiej scenie jako solista w 1979 roku i pozostał jej wierny do dziś. Krakowskiej publiczności zawdzięczam, że czuję się lubiany, a więc potrzebny. A dla każdego aktora i śpiewaka taka świadomość jest wprost niezbędna – powiedział artysta. Kreacje Jana Wilgi są wysoko cenione także przez krytyków. A sam śpiewak traktuje swą przygodę z operetką jako świetną zabawę, a śpiew jest po prostu jego sposobem na życie. Na co dzień pozostaje bardzo bezpośrednim, bardzo sympatycznym i zawsze pogodnym człowiekiem. W trakcie spotkania zaprezentował się jako odtwórca… piosenek, niezwykle ciepło i życzliwie przyjętych przez licznie zgromadzoną publiczność. Przy fortepianie towarzyszyła mu, jak zwykle niezawodna, pięknie grająca i wyglądająca, Renata Żełobowska-Orzechowska.

Wieczór kolejny, 19.12.2000 – to spotkanie z “żywą legendą“ polskiej sceny operowej – Marią Morbitzerową-Vardi. Ta znakomita ongiś śpiewaczka, związana z Operą Śląską w jej najlepszych latach (koniec 40-tych, 50-te i 60-te) przypomniała nie tylko swą drogę artystyczną, ale i ową niezapomnianą atmosferę towarzyszącą wówczas operze. Artystka, urodzona w Bystrej, kształcona muzycznie w Bielsku-Białej, Cieszynie, a w końcu w Krakowie u samej Heleny Zboińskiej-Ruszkowskiej, zadebiutowała w partii Zuzi w Verbum nobile Moniuszki w Zakopanem. Lata okupacji spędziła w Krakowie (słynne były domowe koncerty u Morbitzerów na Wrzesińskiej), potem śpiewała na scenach krakowskich, by od 1949 roku zostać solistką Opery Śląskiej. Śpiewała często i wiele różnorodnych partii (m.in. Mozarta – Hrabinę, Zerlinę, Paminę), nawet te, których, jak sama twierdzi, nie powinna: Halka czy Tosca. Ale jej koronną rolą pozostała Butterfly. I w tej roli przypomniała się uczestnikom spotkania w nagranych prywatnie fragmentach spektaklu bytomskiego, ze Zbigniewem Plattem i Włodzimierzem Hiolskim-Lwowiczem. Maria Morbitzerowa była, jak pisano o niej, nadzwyczaj muzykalna, przyswajała sobie szybko najtrudniejsze partie i wykazywała temperament aktorski. Od początku lat 60-tych poświęciła się pracy pedagogicznej, najpierw w szkole średniej, a potem na AM w Katowicach, wychowując wielu znanych i uznanych śpiewaków (m.in. Alicja Słowakiewicz i Feliks Widera). Artystka okazała się rozmówczynią wdzięczną, czarującą, potrafiącą bawić zgromadzoną publiczność, urzekając bezpośredniością i urokiem osobistym.

Wieczór 25.01.2001 to bezpośredni kontakt z wielką sztuką wokalną Moniki Swarowskiej-Walawskiej, artystki obdarzonej pięknym głosem o niezwykłej sile wyrazu. Jest ona solistką Opery w Krakowie, z powodzeniem godzi też obowiązki wciąż czynnej śpiewaczki z pracą pedagogiczną na krakowskiej AM i z wychowywaniem piątki dzieci. Na scenie jest zazdrosną, lecz szczerze kochającą Toską, wzruszającą Łucją, zbłąkaną Halką, delikatną Tatianą, sprytną Noriną czy pełną rozterki Amelią. Dążę do szczerości i prawdy postaci... walory głosowe są dla mnie rzeczą podstawową, ale nie czuję się gwiazdą. Monika Swarowska startowała w wielu konkursach wokalnych (m.in. I nagroda na Konkursie im. A. Didura w Bytomiu w 1984 roku). Koncertuje w kraju i za granicą, śpiewając także oratoria. W trakcie spotkania emanowała z niej autentyczna radość, skromność i pogoda ducha. W krótkim recitalu zaśpiewała (z towarzyszeniem Ireny Celińskiej-Głodek) arię z operetki Paganini, arię Musetty z Cyganerii i piosenkę Gershwina I Got Rhythm.

Na wieczorze kolejnym, 23.02.2001, gościł Roman Węgrzyn – wybitny polski tenor od lat związany z Teatrem Wielkim w Warszawie. Początki jego kariery wokalnej to przecież jednak Kraków i scena operetkowa (debiut w partii Sou Chonga w Krainie uśmiechu F. Lehara), potem krakowska scena operowa, Teatr Wielki w Poznaniu i wielkie partie operowe: Florestan, Riccardo, Kalaf, Cavaradossi, Don José, Otello, Tannhäuser. Było ich w sumie około 40-tu. I kilka tysięcy spektakli! Artysta jest wciąż w znakomitej formie wokalnej. Potwierdził ją wykonując z akompaniamentem Małgorzaty Westrych kilka pieśni, m.in. Krakowiaka Moniuszki i O sole mio di Capui. Głos jego nadal zachował ową piękną, oryginalną barwę i ciepłe, aksamitne brzmienie. Dzisiaj Roman Węgrzyn jest także pedagogiem-wokalistą. Praca ta pasjonuje artystę. Dostaję przecież surowy, całkiem świeży materiał, kształtuję go zgodnie z jego możliwościami i dokładnie obserwuję rozwój – powiedział. A efekty są. Do uczniów Romana Węgrzyna należą m.in. Adam Zdunikowski, Jacek Janiszewski, Andrzej Zagdański i Zenon Kowalski.

W wieczorze w dniu 29.03.2001 powiało urokiem młodości – wystąpiła młoda artystka Monika Walerowicz-Baranowska. Będąc wcześniej altowiolistką, dopiero w 1997 roku ukończyła studia wokalne na bydgoskiej AM (w klasie prof. Brygidy Skiby, pogłębiając je na kursach mistrzowskich u Heleny Łazarskiej, Fedory Barbieri i Jadwigi Rappé). Od 1995 roku jest “kolekcjonerką“ nagród na konkursach wokalnych (m.in. im. F. Vinasa w Barcelonie w 1998 r., im. A. Sari w Nowym Sączu w 1999 r., im. S. Moniuszki w Warszawie). W konkursach startuje chętnie, sprawdzając w ten sposób, jak mówi, swą osobowość artystyczną i technikę wokalną. Monika Baranowska śpiewa w oratoriach (bardzo dużo Bacha), operach (partie Jasia w Jasiu i Małgosi, Carmen, Eboli, Jadwigi). Pociąga ją muzyka XX wieku. Oparcie znajduje w rodzinie (mąż – bas, raczej nie będzie “czynnym“ artystą, 14-miesięczna córeczka). W trakcie spotkania prezentowane były nagrania video i audio artystki (Schubert, Rossini, Bizet), a ona sama pięknie zaśpiewała pieśni Karłowicza Zasmuconej i Chopina Lecą liście z drzewa (z akompaniamentem Małgorzaty Westrych).

Piotr Nowacki – bohater wieczoru następnego (26.04.2001) należy niewątpliwie do czołówki współczesnych basów polskich. Związany z Teatrem Wielkim w Warszawie, śpiewa wszędzie, w kraju i za granicą. I także, na szczęście często, na estradzie koncertowej. Jestem profesjonalistą – mówi – przyjmuję każdą propozycję wokalną odpowiadającą mojemu głosowi. Uważam, że na specjalizację w konkretnym gatunku, stylu, dziedzinie czy repertuarze mam jeszcze czas. A miłość do śpiewu wyniosłem ze studiów wokalnych. Zaszczepiła mi ją moja wspaniała profesorka – Jadwiga Pietraszkiewicz. Kontakt z muzyką i publicznością jest mi bardzo potrzebny i cenię go sobie wysoko. Ten laureat wielu konkursów wokalnych (w tym także i Luciano Pavarottiego) znany już na wielu renomowanych scenach zagranicznych (także w La Scali – seria występów w partii cara Sałtana w operze Rimskiego-Korsakowa Baśń o carze Sałtanie w 1988 roku) ma nie tylko wspaniały głos i świetną aparycję, ale także wyjątkowe poczucie humoru. Ze swadą opowiadał o swoim “basowym życiu“, improwizował na fortepianie. W części muzycznej usłyszeliśmy nagrania artysty, m.in. fragmenty Halki, Requiem Verdiego, pieśni Moniuszki Czaty (na żywo, wykonane wspólnie z Małgorzatą Westrych – fortepian), Dziad i baba oraz Stary kapral.

Ostatni wieczór w tym sezonie, a siedemnasty od początku cyklu (24.05.2001), wypełniło spotkanie z czołowym barytonem Opery i Operetki w Krakowie Andrzejem Biegunem. Ten sympatyczny, komunikatywny i bardzo bezpośredni artysta wyjątkowo ciekawie opowiadał o swej drodze artystycznej, rozwoju kariery i dokonaniach artystycznych. A zaczynał od... gry w orkiestrze na kontrabasie. I od zainteresowania muzyką wyłącznie instrumentalną. Mając naturalne predyspozycje wokalne i aktorskie podjął jednak, namawiany przez otoczenie, naukę śpiewu, najpierw u prof. Zofii Stachurskiej, a po jej śmierci u prof. Adama Szybowskiego (na krakowskiej AM). Śpiew jest jak narkotyk – powiedział artysta – gdy się go zacznie, nie można przestać. I tak się stało. Dzisiaj Andrzej Biegun jest dojrzałym śpiewakiem mającym w dorobku kilkadziesiąt partii operowych i oratoryjnych, także operetkowych, liczne występy na scenach i estradach w kraju i za granicą (debiutował w Krakowie w 1981 roku jako Marcello w Cyganerii). W wykonanych na żywo z towarzyszeniem Ireny Celińskiej (fortepian) utworach (Dziad i baba Moniuszki, aria Igora z opery Kniaź Igor Borodina i aria Tewjego ze Skrzypka na dachu Bocka) ukazał i potwierdził swe wysokie umiejętności i kulturę wokalną.

Jacek Chodorowski