Trubadur 4(25)/2002 Strona główna

Julia i Mandaryn

Na scenę Teatru Wielkiego – Opery Narodowej wrócił jednoaktowy balet Cudowny mandaryn z muzyką Beli Bartoka w choreografii Emila Wesołowskiego. Spektakl ten miał premierę w 1999 roku. Wówczas był zestawiony z operą tego samego kompozytora – Zamkiem Sinobrodego. Teraz (od 11 stycznia br.) możemy ponownie oglądać Mandaryna, połączonego w wieczór baletowy z baletem Panna Julia wg Strindberga, w choreografii Birgit Cullberg do muzyki Ture Rangströma (który to balet był wcześniej wystawiany podczas jednego wieczoru z Carmen Matsa Eka, syna Birgit Cullberg). Nowe zestawienie jeszcze bardziej uwypukliło wady spektaklu Panna Julia. Chodzi mi o przestarzałą estetykę dekoracji, zaprojektowanych ponad 60 lat temu (Panna Julia należy do tych dzieł baletowych, które wystawiane są na różnych scenach w kompletnym pierwotnym kształcie scenicznym). Dziś ta naiwna, malowana rzeczywistość wydaje się ciężka i zbyt dosłowna, zwłaszcza, że sam balet niesie treści ważne i skomplikowane, a choreografia (w chwili swego powstania wręcz awangardowa) i dziś zastanawia różnymi ciekawymi rozwiązaniami trafnie przekazującymi niełatwą do “odtańczenia” treść. Dziś np. duchy przodków, które wychodzą z ram portretów ubrane w łachmany i otaczają nocą przerażoną Julię nie wywołują oczekiwanego wstrząsu. Za to mamy tu kawałek aktorstwa najwyższej próby w wykonaniu głównej bohaterki, odtwarzanej przez Karolinę Jupowicz. Artystka ta potrafi w sposób niezwykle sugestywny i prawdziwy oddać dziką naturę rozkapryszonej panienki, która doprowadzi ją do zagłady. W przedśmiertnym tańcu, gdy na próżno usiłuje zadać sobie samobójczy cios Jupowicz wydaje się być pogrążona w transie, jej ruchy są automatyczne, a spojrzenie puste. To wielka kreacja aktorska, o stronie tanecznej nie ma nawet co wspominać – Jupowicz jest doskonała. Dzielnie sekundują jej w tym przedstawieniu Wojciech Ślęzak (chyba jego najlepsza rola) w partii służącego Jeana i Małgorzata Marcinkowska jako kucharka Krystyna.

Dzięki temu, że Cudownego mandaryna oglądamy w drugiej części wieczoru, przeskok do współczesnej choreografii i estetyki nie jest aż tak rażący. Dzięki temu także wieczór ma dwie tragiczne kulminacje, a tę, mimo wszystko mocniejszą, bo bardziej brutalną, zostawiono publiczności na koniec. Wydawałoby się, że w czasach, gdy morderstwo i gwałt co kilka minut pojawiają się na ekranie telewizora, podobne sceny nie są już w stanie poruszyć widza. A jednak, – gdy widzimy to samo odtańczone z niezwykłą ekspresją na baletowej scenie, wrażenie jest zupełnie inne. Sztuka tańca pozwala na sublimację tak najpiękniejszej, jak i najmroczniejszej strony życia – tutaj dzikie namiętności szarpiące człowiekiem zostają obnażone i pokazane w świetle reflektorów. Wrażenie wzmacnia muzyka Bartoka – zmysłowa, obfitująca w kontrasty i nagłe zwroty. Bohaterami spektaklu są świetna Elżbieta Kwiatkowska jako pełna ekspresji dziewczyna i tytułowy Mandaryn – Sławomir Woźniak, który, zwłaszcza w pierwszej części spektaklu łamie swój image eleganckiego baletowego kawalera. Jako Mandaryn zdaje się być dzikim zwierzęciem, tygrysem wypuszczonym z klatki. Jego fantastyczny skok, do którego odbija się z jednej ze stojących na scenie metalowych konstrukcji pozostaje w pamięci niczym stop-klatka.

Katarzyna K. Gardzina