Trubadur 3(28)/2003 Strona główna

“Eksportowa” Carmen

31 sierpnia Teatr Wielki w Łodzi ponownie zaprezentował swoją nową realizację Carmen w jej eksportowej wersji, przygotowanej przez międzynarodowy zespół, we współpracy ze Stichting Internationale Opera Producties. Pierwsze otwarte pokazy przedpremierowe odbyły się 20 i 21 grudnia 2002 r. i nie spotkały się z najlepszym przyjęciem zarówno recenzentów, jak i publiczności. Recenzje były właściwie druzgocące i nie wróżyły niczego dobrego tej nowej produkcji przeznaczonej na zagraniczne tournée, rozpoczynające się 7 stycznia w Rotterdamse Schouwburg w Rotterdamie. Tymczasem okazało się, że to właśnie przedstawienie odniosło jednak spory sukces, a szef Opery Królewskiej z Hagi zaprosił łódzki zespół na wrześniowe spektakle (tournée 14-20. 09). Postanowiłam więc przekonać się, jaka jest ta nowa inscenizacja Carmen, tym bardziej, że w sierpniowym spektaklu w głównych partiach obsadzono nowych solistów. Poprzedni odtwórcy ról Carmen i Don José – Galia Ibragimowa (solistka Opery Narodowej w Pradze) i Kolumbijczyk Ernesto Grisales oraz Alicja Węgorzewska-Whiskerd i Miguel Sanches ocenieni zostali przez recenzentów jako (delikatnie mówiąc) bardzo marni.

Autorzy nowej inscenizacji Carmen przenieśli jej akcję w czasy bardziej współczesne (zgodnie z modnym teraz trendem w operowych teatrach), choć chyba nie współczesne, bo jaki sens miałoby w dzisiejszej Hiszpanii zajmowanie się przemytem przy nieistniejących granicach celnych w UE? Projektantka kostiumów Holenderka Annelis de Ridder (jako samodzielny kostiumolog pracuje od 13 lat) nie wykazała się większą inwencją: panie noszą niezbyt gustowne sukienki, a panowie ubrani są na zasadzie “co tam kto miał”. W III akcie natomiast postacie ubrane są w długie, grube palta, szaliki, czapki, kozaczki, trapery itp. zimowe akcesoria, co w słonecznej Hiszpanii nawet w górach jest chyba lekką przesadą. Autor scenografii Holender Guus van Geffen też hołduje modnym trendom, tworząc dekoracje których... prawie nie ma: ruchoma ścianka, podest i horyzont plus mało skomplikowana gra świateł. Debiutujący w operze holenderski reżyser Ausonius Greidanus (jest także aktorem i prowadzi własną grupę teatralną Appel) tak mówił o swojej koncepcji inscenizacji dzieła Bizeta: Źródeł Carmen szukałem w Szekspirze. To kombinacja wątków z Makbeta oraz Romea i Julii. Po raz pierwszy reżyseruję operę i zakochałem się w tej sztuce. Używam środków takich, jak w teatrze dramatycznym, zaczynam od zgłębienia natury postaci, od dotarcia do prawdy o niej. Chcę, by bohaterowie mieli w sobie nie tylko muzykę, ale też wnętrze i ogień. To będzie Carmen psychologiczna. Tymczasem na scenie trudno dostrzec jakąś interesującą koncepcję ukazującą głębię psychologiczną postaci. Jest to raczej w miarę poprawnie opowiedziana historia, którą każdy wielbiciel opery dobrze zna i nic szczególnie nowego tutaj nie przeżyje. Występująca jako Carmen Viktoria Maifatowa, choć wizualnie w typie ognistej Cyganki, dysponuje głosem o niezbyt ładnej barwie, co znacznie psuło sceniczny efekt. Miała też parę wpadek intonacyjnych, szczególnie w sequidilli. Bez wątpienia śpiewaczka robiła co mogła, by uczynić swoją bohaterkę wiarygodną, ale te wysiłki nie zawsze przynosiły oczekiwany rezultat. Rola przerosła ją niestety i nie była to ta wymarzona Carmen – uosobienie wolności, piękna, nieokiełznania, wyzywającej żywiołowości. Bardziej przekonujący wokalnie i aktorsko był odtwórca partii Don José – Fulvio Oberto. Ta właśnie rola oraz Cavaradossi należą do sztandarowych partii 32-letniego włoskiego tenora. W tym roku z powodzeniem zadebiutował w La Scali pod batutą Riccardo Mutiego (wystąpił też m.in. w niewielkiej roli w półscenicznym wykonaniu Luisy Fernandy z Plácidem Domingo). W planach ma m.in. udział w Adrianie Lecouvrer w Osace oraz w Beatrice di Tenda w La Scali. Artysta przekonująco potrafił ukazać naturę uczuć Don José, różne oblicza osobowości bohatera, dramat targających nim namiętności. Jego może niezbyt mocny, ale pięknie brzmiący głos sprawdzał się znakomicie zarówno w scenach lirycznych, jak i dramatycznych. A dopełnieniem tej udanej kreacji były warunki zewnętrzne śpiewaka. Młodzieńczy urok, ładna sylwetka, delikatna uroda czyniły z niego bardzo wiarygodnego wizualnie Don José. Miło było zobaczyć kogoś interesującego w tej partii po całej serii nieudaczników, jakich widziałam na łódzkiej scenie. Jedną z niezaprzeczalnych zalet tego przedstawienia był udział Doroty Wójcik w partii Micaeli – postaci, która w pełni zdołała tu zaistnieć w sensie wokalnym i emocjonalnym. Artystka występuje w tej roli od 10 lat. Swoją pierwszą Micaelę zaśpiewała jeszcze jako studentka prof. Romanowskiej w inscenizacji Carmen pod muzycznym kierownictwem Wojciecha Michniewskiego. Ten debiut (wówczas z ręką w gipsie) okazał się bardzo udany, a później, ilekroć widziałam ją w tej partii, zawsze była to piękna, wzruszająca i prawdziwa wokalno-aktorska kreacja. Nie dziwi więc fakt, że podczas zagranicznego tournée zbierała większe owacje niż odtwórcy głównych partii. I tym razem publiczność nagrodziła artystkę największy brawami. Odtwórca roli Escamilla – Leszek Skrla nie zwrócił mojej uwagi ani jako śpiewak, ani jako aktor. Brakowało mi tutaj mojego ulubionego toreadora – Rafała Songana, który bez wątpienia wiedziałby, jak podnieść temperaturę na scenie i widowni. Pozostali śpiewacy: Aleksandra Pliszka (Frasquita), Agnieszka Cząstka (Mercedes), Piotr Miciński (Zuniga), Andrzej Kostrzewski (Morales), Andrzej Niemierowicz (Dancairo) oraz Tomasz Jedz (Remendado) spisali się bez zarzutu. Należy również wspomnieć o interesujących, prawdziwie hiszpańskich sekwencjach baletowych, przygotowanych przez hiszpańskiego tancerza i choreografa Marino Westra-Morijo. Orkiestra pod batutą Lucasa Beikirchera (który tak ciekawie niedawno poprowadził Nabucca) grała bardzo dobrze, z odpowiednim temperamentem, choć myślę, że nie był to szczyt możliwości naszych muzyków. Mimo złej prasy sierpniowy spektakl Carmen, tu zaprezentowany z mówionymi dialogami i kilkoma skrótami, wypełnił po brzegi łódzki TW. Publiczność przyjęła przedstawienie życzliwie, choć bez wielkiego entuzjazmu. Widocznie jesteśmy jednak bardziej wymagający od wielbicieli opery z Holandii czy Niemiec.

Również dla mnie mocno średni poziom całej inscenizacji to o wiele za mało, by poczuć pełnię satysfakcji z odbioru tak bliskiej mi opery, jaką jest Carmen, od której zawsze oczekuję intensywności przeżyć i emocji. Dlatego pierwsza moja wizyta w teatrze w nowym sezonie pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Dorota Pulik