Trubadur 3(28)/2003 Strona główna

Katia Ricciarelli w Warszawie

W końcu lipca na dwa dni przyjechała do Warszawy światowej sławy sopranistka Katia Ricciarelli. Recital artystki zakończył tegoroczną edycję Letniego Festiwalu Muzycznego “Ogrody Muzyczne” odbywającego się na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie. Dzień przed koncertem w siedzibie Włoskiego Instytutu Kultury odbyła się konferencja prasowa, której skrócony zapis przedstawiamy poniżej. Na spotkaniu obok Katii Ricciarelli obecni byli: pianista Angelo Michele Errico, przedstawiciele Instytutu Włoskiego oraz organizatorzy “Ogrodów Muzycznych” Ryszard Kubiak i Zygmunt Krauze.

– Jak wspomina Pani swoją pierwszą wizytę w Polsce? Co Pani sądzi o polskiej publiczności?

- Katia Ricciarelli – Mam bardzo miłe wspomnienia z mojego pierwszego pobytu w Polsce, to był rok 1971, zaczynałam dopiero moją karierę. Miałam wtedy koncert w Krakowie, to był nadzwyczajny wieczór, który po dziś dzień wspominam. Wiem też, że ten koncert był pokazywany przez polską telewizję. Sadzę, że polska publiczność jest znakomita, bardzo ciepła, to, co również podoba mi się w Polsce, to język, wydaje mi się łagodny i miękki.

Które role operowe zaliczyłaby Pani do swoich ulubionych?

– To jest bardzo trudne pytanie. Śpiewak operowy powinien lubić cały swój repertuar, nie powinien mieć do którejś jego części szczególnego stosunku, ale ja np. bardzo miło wspominam Otella, bo wtedy spotkałam się z Plácidem Domingo, to było dla mnie bardzo ważne. Co może być dla Państwa ciekawe, byłam ostatnią Desdemoną Maria del Monaco i pierwszą Plácida Domingo. Co do Otella, to dzięki tej operze spotkałam się także z wybitnym dyrygentem Carlosem Kleiberem, którego uważam za jedną z najważniejszych postaci w muzyce naszych czasów. Mówiło się o nim co prawda, że ma szczególny charakter... Być może, ale praca z nim była wielką przyjemnością. Ale w moim repertuarze ważni są też Rossini i Donizetti. Zresztą ze śpiewakiem operowym jest trochę jak z matką, która najbardziej kocha ostatnie dziecko. Dla mnie obecnie najważniejsze są moje ostatnie partie i spektakle.

Jak to się stało, że została Pani również prezenterką telewizyjną?

- Po prostu wyszłam za mąż za bardzo ważną osobę we włoskiej telewizji [mąż Katii Ricciarelli jest znanym prezenterem telewizyjnym - przyp.KKG]. Kiedyś poproszono mnie, żebym poprowadziła program w sobotę wieczorem w porze największej oglądalności. Podjęłam się tego zadania i wyszło mi to całkiem dobrze – może dlatego, że to nie jest mój zawód.

Jakie jest Pani zdanie na temat popularyzacji opery podczas wielkich koncertów plenerowych, np. w scenerii autentycznej?

– Bardzo ważne jest, żeby koncert czy przedstawienie odbywało się w magicznym miejscu. Na przykład wielkie widowiska na stadionach nie mają większego sensu – tam nie ma atmosfery, co dla śpiewaka jest niezmiernie ważne. Ale np. ostatnio śpiewałam na dziedzińcu Ermitażu w Petersburgu. Tam wszystko sprzyjało śpiewakowi, także specyficzna atmosfera. Oczywiście, nie wszystko można wszędzie zaśpiewać – jest więc sprawa doboru repertuaru, no i dochodzi oświetlenie i nagłośnienie. Jeżeli nagłośnienie nie fałszuje głosu śpiewaka, to wtedy można występować dla wielkiej publiczności, ale jeśli głos zostaje zniekształcony, to lepiej wcale tego nie robić. Jestem też zdecydowaną przeciwniczką koncertów, podczas których śpiewak operowy ma występować wraz z gwiazdami muzyki pop, albo, co jeszcze gorsze, po nich. Kiedy śpiewak wychodzi po nich na scenę, większość publiczności pyta: Kto to jest? i często odpowiada sobie, że to pewnie UFO. Dam jeden przykład: co roku odbywają się koncerty nazwane Pavarotti and friends. Jestem przekonana, że spośród tysięcy młodych ludzi, którzy przychodzą na te koncerty, nikt albo prawie nikt nie chodzi potem do opery. Uważam, że to nie służy jej popularyzacji.

Chciałabym prosić o parę słów na temat prowadzonej przez Panią Akademii Lirica Internationale. Czy wśród jej studentów zdarzali się Polacy?

– Prowadzę tę Akademię od 12 lat, mieliśmy studentów chyba z całego świata, więc pewnie także z Polski. Akademia jest otwarta dla wszystkich, odbywa się co roku na przełomie sierpnia i września. Jeśli mamy wśród studentów kogoś, kto głosem i sposobem zachowania na scenie zwraca naszą uwagę, jesteśmy bardzo szczęśliwi i proponujemy, żeby pracował z nami nawet trzy lata.

Kogo spośród swoich partnerów scenicznych wspomina Pani najmilej, kto wywarł na Pani największe wrażenie i czy byli też śpiewacy, z którymi nie chciałaby już Pani współpracować?

– O, tak! Chce Pani wiedzieć kto? Najmilej wspominam José Carrerasa i Plácida Domingo. I powiem tak: oni są częściami pewnego tria... Już Pani odpowiedziałam... Może o tym nie piszcie?

Miała Pani okazje współpracować z szeregiem wielkich śpiewaków i dyrygentów. Jak spotkania z tak silnymi osobowościami wpływały na Pani sztukę wykonawczą?

– Miałam to wielkie szczęście, że pracowałam ze wszystkimi najwybitniejszymi dyrygentami. Od każdego z nich wiele się nauczyłam: od Karajana, Giuliniego, Abbada, Kleibera, Mutiego. Ja bardzo chętnie się uczę i każdy z nich miał bardzo wiele ciekawych i ważnych rzeczy do przekazania.

Czy goszcząc teraz w Polsce, będzie Pani miała czas, aby zwiedzić choćby Warszawę?

– Niestety, zaraz następnego dnia po koncercie muszę wracać. Jestem dyrektorem teatru operowego pod gołym niebem w Maceracie i właśnie teraz mamy pełnię sezonu. Macerata to zresztą znakomita scena na wolnym powietrzu, podobnie jak w Weronie i Rawennie jest tam świetna akustyka i nie trzeba używać mikrofonów.

Czy sądzi Pani, że teatr operowy w przyszłości obroni się przed techniką mikrofonową?

Mam nadzieję, że tak. Ja nie sądzę, żebym była w stanie korzystać w teatrze z mikrofonu. Kiedy to się stanie, będę szczęśliwa, że już nie śpiewam, że należę do innej epoki teatru operowego.

(oprac. KKG)