Trubadur 3(28)/2003 Strona główna

Katia Ricciarelli w Filharmonii Narodowej
czyli śpiewać każdy może

Od kilku lat w lipcowe wieczory na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie wyrastają “Ogrody Muzyczne”. Wyświetlane są filmy, których fabułę oparto na operach i baletach, a także filmy o miastach i miejscach będących wielkimi ośrodkami kulturalnymi. Pomysł dobry, choć kłopotliwy w realizacji: niepewna pogoda, późno zapadające ciemności, na skutek czego na początku projekcji obraz na ekranie jest słabo widoczny, a przed końcem liczni widzowie wychodzą, aby zdążyć na ostatni autobus. Trudne są również warunki akustyczne, bowiem niektórzy nie tolerują tak mocnego nagłośnienia dźwięku emitowanego przez wielkie głośniki.

Na zakończenie tegorocznych “Ogrodów Muzycznych” w Filharmonii Narodowej odbył się nadzwyczajny recital Katii Ricciarelli, której przy fortepianie towarzyszył Angelo Michele Errico. Śpiewaczka wybrała arie i pieśni, które są przebojami koncertowymi. W programie znalazły się między innymi: Ombra mai fu z Xerxesa Händla, piękne pieśni Rossiniego Ultimo ricordo i Canzonetta spagnola, pieśni Tostiego Chanson de l´adieu i Ideale, kołysanka z Porgy i Bess Gershwina. Byłby to piękny koncert, gdyby… No właśnie, gdyby Katia Ricciarelli była w stanie to zaśpiewać. Poziom wokalny recitalu był żenujący, jak podczas amatorskiego występu. Czy musi się to odbywać na estradzie Filharmonii Narodowej i za cenę stanowiącą równowartość biletu na premierę operową? Zastanawiam się, czy organizatorzy recitalu (Włoski Instytut Kultury w Warszawie, Fundacja “Ogrody Muzyczne” i Filharmonia Narodowa) znali aktualne możliwości wokalne Katii Ricciarelli. Sama śpiewaczka miała najwyraźniej dobre samopoczucie, a spora część słuchaczy nadmiar kurtuazji albo brak słuchu, prosząc o bisy. Nie wiem, ile ich było, bo po O sole mio moja wytrzymałość się wyczerpała i opuściłam salę.

Odpowiedni do jakości recitalu był niechlujnie opracowany program. W tekście autorstwa Ewy Gajkowskiej aż roiło się od błędów, głównie w tytułach oper, w których występowała Katia Ricciarelli. Można jeszcze tolerować Don Juana i Annę Boleyn, chociaż na ogół używa się włoskiej wersji tytułów. Dalej jest gorzej, oto przykłady: Bitwa o Legnano, Dwaj Fescari, Wetter, Adriana Lecorvreux, Rossiniego Pani Jeziora i Droga do Rzymu. Autorka widocznie uznała, że jeśli bohaterowie opery włoskiej gdzieś podróżują, to na pewno do Rzymu, podczas gdy, jak wiadomo, wybierali się do Reims i nie dojechali do celu.

W sumie recital włoskiej śpiewaczki wywarł na mnie bardzo złe wrażenie, również nie miałam najmniejszej ochoty na czekoladki, kawę i wino proponowane przez kabaretowe panienki we frakach i cylindrach (tzw. pingwiny). Łakocie to nie rekompensata za miernotę, którą sprzedano słuchaczom Filharmonii Narodowej.

Barbara Pardo