Trubadur 3(28)/2003 Strona główna

Rzekome opery
La finta semplice i La finta giardiniera w WOK

La finta giardiniera (Rzekoma ogrodniczka) i La finta semplice (Rzekoma naiwna) prezentowane rokrocznie podczas Festiwalu Mozartowskiego WOK stanowią bardzo podobne, a jednocześnie i bardzo różne opery. Podobne, bo obie należą do oper buffa o dość zwariowanym libretcie w stylu: nie wiadomo, kto jest kim, ale na koniec miłość połączy wszystkie pary zakochanych. Różne, bo po odrzuceniu powierzchownych podobieństw otrzymujemy dwa spektakle o zupełnie innej stylistyce, utrzymane w innej konwencji, prezentujące odmienne typy komizmu, choć na obu publiczność bawi się równie doskonale. Ponieważ zarówno Rzekoma ogrodniczka, jak i Rzekoma naiwna nie należą raczej do operowego kanonu, postaram się pokrótce przybliżyć ich libretta Klubowiczom, którzy nie mieli okazji zapoznać się z tymi dziełami na scenie WOK lub z nagrań płytowych. Streszczenie La finta semplice i La finta giardiniera nie należy do rzeczy łatwych. W gąszczu konwencjonalnych operowych imion, powikłanych zależności rodzinnych, i uczuciowych łatwo się pogubić. Przypuszczam, że na tym libretcie poległ niejeden – zauważyła jedna z Klubowiczek po raz pierwszy w tym roku oglądająca Rzekomą naiwną.

Akcja Ogrodniczki rozgrywa się w domu podesty (burmistrza) Don Anchise. Podesta zaleca się do swej ogrodniczki Sandriny, która stara się zniechęcić zalotnika. Jej kuzyn Nardo, również służący u podesty, jest natomiast zakochany w pokojówce Serpetcie. Niestety, dla Serpetty istnieje tylko jej pan, podesta. Poznajemy także jeszcze jednego bohatera, nieszczęśliwie zakochanego Don Ramira. Do domu podesty przybywa młoda para – jego siostrzenica, Arminda i jej narzeczony, hrabia Belfiore. Narzeczona uprzedza hrabiego, że w razie zdrady zemści się okrutnie. Tymczasem Serpetta ponownie odrzuca zaloty Narda. Dochodzi do całej serii niespodziewanych spotkań – hrabia Belfiore rozpoznaje w ogrodniczce swą ukochaną, markizę Onesti, którą usiłował zabić w ataku zazdrości i sądził, że nie żyje. Don Ramiro zaś spotyka Armindę, swą wybrankę i zarzuca jej niewierność. Dziwaczne zachowanie obu par budzi zdumienie podesty, który żąda wyjaśnień. Serpetta nie znając prawdziwych stosunków łączących zakochanych informuje go, że hrabia flirtuje z ogrodniczką.

Arminda żąda wyjaśnień od hrabiego. Zarzuca mu zdradę i to w dniu ich planowanego ślubu. Hrabia nie wyjawia prawdy, bo sam nie jest do końca pewny tożsamości ogrodniczki, która to wyrzuca Belfiore dawne uczynki, to zaprzecza, jakoby była markizą. Arminda przebacza hrabiemu i zamierza wyjść za niego. Przybywa jednak Don Ramiro z wiadomością o nakazie aresztowania hrabiego za zabójstwo markizy Onesti. Podesta wzywa hrabiego na przesłuchanie. Belfiore mętnie odpowiada na pytania i już, już ma być uznany za winnego, gdy wkracza Sandrina wyznając, że jest markizą ukrywającą się w przebraniu. Ledwie Sandrina i Belfiore zostają sami, ogrodniczka znów zaprzecza swej prawdziwej tożsamości. Całkiem skołowany hrabia pragnie śmierci. Nardo (a naprawdę wierny sługa markizy Onesti o imieniu Roberto) dowiaduje się, że Arminda wysłała jego panią do lasu na pastwę dzikich zwierząt. Wyrusza na pomoc wraz z hrabią Belfiore. Śledzą ich Arminda, Serpetta i podesta. Wśród leśnych ciemności dochodzi do serii pomyłek, aż wszyscy spotykają się, rozpoznają w blasku latarni i wyrzucają sobie nawzajem zdradę i niewierność.

Rano wszyscy odnajdują się w ogrodzie podesty. Sandrina czy raczej markiza Violante Onesti przebacza hrabiemu oraz Armindzie, która z zazdrości chciała ją wysłać na śmierć w lesie. Arminda zgadza się poślubić Don Ramira. Podesta łączy te związki oddając Serpettę za żonę Robertowi.

Jak widać Rzekoma ogrodniczka to inaczej: “Zabili ją i uciekła”. Na scenie WOK zyskała ona prościutką oprawę scenograficzną autorstwa Andrzeja Sadowskiego, złożoną z obrotowych kulis, na których raz wyobrażono klasycystyczne kolumny, raz kwietne motywy ogrodu, to znów (w scenie w lesie) dzikie bestie w plątaninie zieleni. Na tym tle mocno grają fantazyjne, kolorowe kostiumy charakteryzujące bohaterów. Ogrodniczka występuje w sukni zielonej, podpinanej kwiatkami, wyniosła Arminda nosi się w czerwieni i amarancie, chimeryczny galant Belfiore w błękitach, a zazdrosny Ramiro w fioletach. Gdy siedmioro śpiewaków staje jednocześnie na scenie wydaje się, że szczupła przestrzeń pęka w szwach. Postaci i dziwaczne sytuacje, w jakich stawia je pogmatwane libretto, są bardzo dowcipnie wyreżyserowane przez Ryszarda Peryta. Dużą rolę odgrywa wyrazista gestykulacja (podesta podczas swojej “muzycznej” arii w I akcie naśladuje grę na różnych instrumentach, Roberto zalecając się “po francusku” i “po angielsku” udaje charakterystyczne dla tych nacji zachowania). Wybuchy wesołości wzbudza też hrabia Belfiore, wielokrotnie ustawiany przez reżysera w pozie na jednej nodze, gnący się w przesadnych ukłonach i prezentujący swą postać w wymyślnych kroczkach, tańcu i podskokach. Wykonawcy wszystkich ról zostali doskonale dobrani, do rutynowanych już w swych partiach artystów (choć grających zawsze z werwą i świeżością), w tym roku dołączyły dwie wielkiego talentu, wdzięku i urody debiutantki. Pierwszej przedstawiać nie trzeba: partię Sandriny zaśpiewała Olga Pasiecznik. Stworzyła postać uroczą, w momentach bardziej dramatycznych naprawdę tragiczną, ale zawsze mieszczącą się w umownej konwencji dzieła. Jej kreacja wokalna to kolejny klejnot w dorobku artystki. Partia Sandriny jest bardzo rozbudowana i obfituje zarówno w piękne arie (scena i aria w II akcie w lesie), jak i duety (III akt jest w połowie duetem markizy i hrabiego). Krystaliczny sopran Olgi Pasiecznik doskonale oddawał wszelkie uczucia targające jej bohaterką, a wyrazista gra dodawała wszystkiemu smaku. Trudno orzec, czy bardziej podziwiać gładko płynącą frazę i delikatne piano, czy – to chyba dobre określenie – szklane wysokie dźwięki.

W partii pokojówki Serpetty zadebiutowała urocza Justyna Stępień. Kto myśli, że rola służącej jest niewielka i nie wymaga wielkiego wysiłku, jest w błędzie. Serpetta wykonuje trzy bardzo ciekawe i piękne arie oraz bierze udział w licznych misternych ansamblach najwyższej trudności. Justyna Stępień swą partię wykonała prześlicznie, choć w kilku miejscach nieco nadużywając wolumenu głosu (jeszcze piękniej zaśpiewała podczas drugiego przedstawienia). Stworzyła też postać pełną przekornego wdzięku. Jej Serpetta to osóbka stanowcza, czasem złośliwa, ale ostatecznie w jakiś barokowy sposób wdzięczna. W pozostałych rolach wystąpili: Leszek Świdziński (kapitalny hrabia Belfiore), Marzanna Rudnicka (rozkoszna złośnica Arminda), Agnieszka Lipska (zazdrosny Don Ramiro) i Andrzej Klimczak, który po raz kolejny zachwycił i rozbawił publiczność w arii Con un vezzo au Italiana. Poważniejsze zastrzeżenia można by mieć jedynie do Andrzeja Jaworskiego w roli podesty. Na szczęście jego potężne czasami problemy wokalne w ostatecznym rozrachunku nie bardzo raziły, bo prowadzi on swoją partię bardzo charakterystycznie i te potknięcia w pewien sposób do niej pasują. Artysta był najwyraźniej niedysponowany, bo wszystkie niedostatki usunął podczas drugiego spektaklu. Do tego należy dodać wyśmienitą, barwną grę orkiestry pod batutą Zbigniewa Gracy. Między kanałem orkiestrowym a sceną zaistniała zresztą więź nie tylko muzyczna. Soliści z jednej, a dyrygent z drugiej strony pozwalali sobie na liczne żarciki: maestro Graca zapraszał podestę do przejęcia obowiązków kapelmistrza podczas arii w I akcie, a hrabia Belfiore (Leszek Świdziński) udawał, że chce upuścić do orkiestronu pistolet, który powinien położyć na podłodze. Dyrygent pogroził mu palcem. Podczas ukłonów Zbigniew Graca wręczył obu debiutującym w swych partiach śpiewaczkom po białym “teatralnym” kwiatku.

Przyznam się, że Rzekoma ogrodniczka należy do moich ulubionych spektakli wśród mozartowskich produkcji WOK. Nie sądziłam, że mogę ją polubić jeszcze bardziej. Po tegorocznych spektaklach w odświeżonej obsadzie z przyjemnością stwierdzam, że tak właśnie się stało. Z niecierpliwością będę czekać na następne Ogrodniczki.

Jeszcze większą przyjemność sprawiło mi przedstawienie La finta semplice, które odbyło się 2 lipca również w ramach Festiwalu Mozartowskiego. Na ten jedyny spektakl czekałam bowiem aż dwa lata, bo w ubiegłym roku Rzekoma naiwna nie miała okazji zagościć na scenie WOK z powodu niedyspozycji jednej z artystek. Na szczęście w tym roku mogłam bez żadnych przeszkód zachwycać się brawurowym wykonaniem tej przezabawnej opery. Libretto autorstwa Marco Coltelliniego na podstawie komedii Carlo Goldoniego jest w gruncie rzeczy niezwykle błahe, ale zawikłane. Tym razem przenosimy się do domu braci Don Cassandra i Don Polidora, u których stacjonuje kapitan Fracasso z ordynansem Simone. Fracasso kocha siostrę Cassandra i Polidora, Giacintę, a Simone jej pokojówkę Ninettę. Bracia są przeciwni tym związkom, więc kobiety obmyślają plan. W gości ma przybyć baronówna Rosina, siostra Fracassa. Ma ona rozkochać w sobie obu braci i przy tej okazji zdobyć ich zgodę na ślub Giacinty. Pierwszy zakochuje się nieporadny Polidoro. W zalotach niepiśmienny i nieobyty amant musi się uciec do pomocy pokojówki. Cassandro zakazuje bratu spotkań z baronówną, ale sam także wpada w jej sidła. Jednak jego skąpstwo jest większe niż porywy serca – nie chce podarować Rosinie pierścienia, a gdy to robi, woli nie spuszczać jej z oka.

Połowa planu jest już zrealizowana – zakochany Polidoro chce się żenić z Rosiną, musi więc dać pozwolenie na ślub Giacinty. Ale to starszy brat trzęsie domem. Cassandro wraca do domu pijany, nie chce oddać bratu części majątku, aby ten mógł poślubić Rosinę. Dotknięta obraźliwym zachowaniem baronówna rozpacza. Gdy Cassandro chce załagodzić sytuację, zaprasza go do rozmowy bez słów. Znudzony Cassandro zasypia. Rosina wkłada mu na palec pierścień. Gdy po obudzeniu Cassandro nie widzi u niej pierścienia, oskarża ją o kradzież. W obronie siostry staje Fracasso i wyzywa Cassandra na pojedynek. Przerywa go wejście Rosiny oraz Simone, który oznajmia, że Giacinta i Ninetta uciekły, zabierając cześć pieniędzy. Kapitan i ordynans ofiarują się odnaleźć kobiety w zamian za zgodę na poślubienie ich. Giacinta i Ninetta obawiają się wrócić do domu braci, ale ukochani uspokajają je. Rosina studzi zapały Polidora – mówi mu, że nie może za niego wyjść, gdy on nie ma zgody brata i odpowiedniego majątku. Rosina oddaje rękę Cassandrowi, łączą się też dwie pozostałe, zakochane pary. Tylko Polidoro zastaje sam. W finale wszyscy wychwalają spryt kobiet.

Wszystkie te miłosne perypetie na scenie WOK zostały przedstawione w stylistyce teatru dell’arte. Ryszard Peryt ustawił tu brawurowe pościgi, skakanie i bieg po meblach, przestylizowane gesty i gagi. Każda postać ma przypisany określony typ ruchu, inaczej chodzi, inaczej gestykuluje: grubiański i buńczuczny Don Cassandro podskakuje i ma szeroki gest, baronówna Rosina to szybka, zdecydowana osóbka, ordynans Simone ma przypisane wszelkie atrybuty Arlekina. Wszystko jest przerysowane i sprowadzone do absurdu, a jednak klarowne, bo rozgrywa się według dobrze znanych reguł. Świetnym pomysłem jest zbliżenie opery do teatru dell’arte przez nałożenie artystom masek, które nie przeszkadzają im grać i śpiewać, bo są… wymalowane na ich twarzach. W tej samej szalonej stylistyce utrzymane są barwne kostiumy, a wszystko uspokaja nieco dekoracja przedstawiająca panoramę Wenecji. W tle przewijają się wciąż dwie tajemnicze postaci: śmierć, jak z weneckiego karnawału i staruszek w surducie i peruce (być może sam Goldoni).

Obsada jest wyśmienita. Fertyczną baronównę Rosinę kreuje po mistrzowsku Olga Pasiecznik. Artystka zachwyca zarówno w momentach komicznych (co za aktorskie perełki w scenach z zalotnikami, jaki wdzięk w rozmowie bez słów!), jak i lirycznych ariach, jak Senti l’eco ove t’aggiri. Wielce przekonująco zalecają się do niej Bogdan Śliwa (komiczny Don Cassandro) i Leszek Świdziński (jąkający się nieudacznik Don Polidoro). Obaj wspaniale wykonują swe partie, w których nie brak takich perełek jak piękna aria Polidora Sposa cara, sposa bella. Kapitan Jerzego Knetiga to jedna z moich ulubionych kreacji tego artysty, podobnie jak płaczliwa Giacinta, w którą wciela się Mirosława Tukalska. Ubraną w domina parę wszędobylskich służących tworzą Danuta Hajduk i Andrzej Klimczak, który (kiedy nie wpada na ściany, jak przystało na Arlekina) “trzepie” szybkie recytatywy, ale wykonuje również śliczną arię Vieni, vieni, o mia Ninetta. I to przedstawienie pewną, ale lekką ręką prowadzi Zbigniew Graca.

Jeśli więc chcecie poznać stosunkowo mało znane dzieła młodego Mozarta, posłuchać ich w mistrzowskim wykonaniu i jednoczesne zakosztować prawdziwie szampańskiej, a raczej karnawałowej zabawy – namawiam na kolejny Festiwal Mozartowski i którąś z oper “rzekomych”.

Katarzyna K. Gardzina