Trubadur 1(30)/2004 Strona główna

Andrea Chénier w Poznaniu
Miało być tak pięknie

Poznańska premiera Andrea Chénier Umberta Giordana w reżyserii Mariusza Trelińskiego miała być najważniejszym wydarzeniem operowym tego roku w Polsce. Inscenizacja tej niezbyt znanej w Polsce opery jest koprodukcją z Washington Opera (pod dyrekcją Plácida Domingo), w związku z czym 11 września spektakl będzie miał premierę w stolicy amerykańskiej. Jest w tej dacie (3. rocznica zamachów terrorystycznych w USA) jakaś ironia, ponieważ Andrea Chénier opowiada o terrorze, który zapanował we Francji w czasie rewolucji. Główny bohater, poeta Andrea Chénier (pierwowzorem była postać historyczna), stanowi przykład bezkompromisowości w obliczu terroru, więc nie trzeba długo szukać analogii do obecnej sytuacji politycznej w wielu krajach. Sama opera to świetna sztuka, pełna pięknych i słynnych arii dla trzech głównych postaci, z historią miłosną i intrygą polityczną. Dlatego jest dość dobrze znana w światowych teatrach operowych, a do tego była wielokrotnie nagrywana przez najsłynniejsze gwiazdy operowe dwudziestego stulecia.

Zanim zacznę pisać o samym spektaklu, muszę powiedzieć parę słów o postępowaniu kierownictwa poznańskiego Teatru Wielkiego przy ustaleniu cen biletów. Ceny były ustalone raczej po amerykańsku, czyli 100 zł za miejsce na trzecim balkonie, 150 zł na drugim balkonie, a ile za lepsze miejsca – już nie pamiętam. Najdroższy bilet kosztował aż 300 złotych! Mam dobrą pracę i bardzo lubię tę operę, więc pozwoliłem sobie na trzeci balkon za stówę. Najdroższe miejsca na parterze (nie jest ich dużo) były zajęte, natomiast większość miejsc na drugim i trzecim balkonie pozostała pusta przez cały spektakl! Moim zdaniem jest to po prostu skandal, że tak mało ludzi mogło sobie pozwolić na bilet na to ważne wydarzenie artystyczne. Można powiedzieć, że ceny biletów na ten spektakl stworzyły sytuację przypominającą pierwszy akt samej opery: rozdzieliły społeczeństwo na arystokrację, która płaci trzy stówy za bilet, i tych, którzy raczej nie trafią w ogóle na spektakl. Jeżeli kierownictwu poznańskiego TW zależy na tym, by mieć publiczność w przyszłości, ceny miejsc na drugim i trzecim balkonie powinny być bardziej przystępne (zgadzam się z tym, by sprzedawać drogo najlepsze miejsca, bo zawsze jest elita, która chętnie zapłaci każdą cenę, aby się pokazać na ważnych wydarzeniach). Przynajmniej dzień lub dwa przed spektaklem, kiedy wiadomo już było, że dużo biletów nie zostanie sprzedanych, mogliby wymyślić jakąś promocję. TW zarobiłby dużo więcej, bo te miejsca byłyby zajęte.

Pierwszy akt wyglądał wspaniale. W lekki, ale za to bardzo celny i zjadliwy sposób Treliński razem ze scenografem Borisem Kudlicką i choreografem Emilem Wesołowskim pokazuje burżuazyjne ekscesy (napuszone kostiumy, parawan z motylami, służący w strojach przypominających więźniów) i wrzącą wśród ludności rewolucję. Mocne wrażenie sprawiały też taneczny bunt służących i krwawiący żyrandol na samym końcu pierwszego aktu. Drugi akt przenosi widzów na ulice Paryża w chaotycznych czasach po wybuchu rewolucji. W wizji Trelińskiego ówczesny Paryż wygląda trochę jak Las Vegas – Miasto Grzechu, z tańczącymi prostytutkami w nowoczesnych strojach, a atmosfera jednocześnie przypomina Związek Radziecki za czasów Stalina w tym, że główne postacie rewolucji otacza tzw. kult jednostki. Wizja ta w drugim akcie pasuje do historii opowiedzianej w operze, choć bardziej pasowała, kiedy zastanawiałem się nad tym później, niż w trakcie samego spektaklu. Podczas drugiego aktu ciarki nie przechodziły wzdłuż kręgosłupa tak jak podczas pierwszego. Trzeci akt, w trybunale rewolucyjnym, i czwarty, w więzieniu St. Lazare, konsekwentnie kontynuowały tę wizję trochę radziecką, z odpowiednią ilością krwi w odpowiednich momentach. Muzyka i akcja opery w drugiej połowie są bardziej skupione na trzech głównych postaciach, zatem inscenizacja jest słusznie bardziej stonowana niż w pierwszych dwóch aktach, w których bardzo ważna jest atmosfera.

Na premierze śpiewali zwykli soliści poznańskiego TW, co przy tak wygórowanych cenach biletów rozczarowało mnie. Poznańscy soliści są raczej w porządku jak na operę w mieście prowincjonalnym, natomiast jeżeli w poznańskim TW płaci się 100 złotych za najtańszy bilet (zwykle takie miejsce kosztuje mniej niż 20 złotych), ma się prawo oczekiwać lepszych wykonawców. Tenor Michał Marzec w roli tytułowej radził sobie z muzyką, choć bez cienia aktorstwa i niezbyt panując nad swoim vibrato. Galina Kuklina (Maddalena) ma ładny głos i jest niezłą aktorką, choć śpiewa bez subtelności. Najlepszym z solistów był baryton Adam Szerszeń w roli Carla Gérarda. Gérard to chyba najciekawsza rola w tej operze. Na początku jest służącym w arystokratycznym domu, później jednym z bohaterów rewolucji, jednocześnie zakochany w Maddalenie. Szerszeń był przygotowany do swojej roli i świetnie się spisał, wyrażając w pierwszym akcie ducha rewolucji, a w trzecim refleksję i siłę miłości. Mniejsze role (jest ich dużo) porządnie grali soliści poznańskiego TW. Według moich uszu orkiestra i chór poznańskiego TW, pod dyrekcją Grzegorza Nowaka, nigdy nie brzmiały tak dobrze, co sprawiało, że mimo nienajlepszych solistów spektakl muzycznie nie zawiódł.

Czy warto było płacić sto złotych, aby zobaczyć premierę Andrea Chénier w poznańskim Teatrze Wielkim? Tak. Natomiast z przyczyny pustych balkonów w teatrze nie było takiej pięknej czarodziejskiej atmosfery, która powinna panować na takim wielkim wydarzeniu artystycznym.

Geoff Schwartz