Trubadur 2(31)/2004 (Dodatek Moniuszkowski) Strona główna

Taki konkurs jest potrzebny Polsce
Rozmowa z Ryszardem Karczykowskim

– “Trubadur“: Co sprawia największą trudność podczas starań o obiektywną ocenę występów uczestników konkursu?

Ryszard Karczykowski: Oczywiście dążymy do jak największej obiektywności, chociaż “o gustach się nie dyskutuje”. Sądzę, że obiektywizm polega na tym, że są wyznaczone pewne kryteria oceny i każdy ma jakąś skalę tych kryteriów, której stara się przestrzegać. U niektórych wokalistów zachwyca sama dana od Boga barwa głosu, u niektórych perfekcja techniki i można wtedy nie zwracać uwagi np. na nadmierne wibrato, u innych zachwyca osobowość, pewność siebie, u niektórych wreszcie – nie sam głos, ale doskonała interpretacja. Chyba najtrudniej jest ująć te kryteria w jakieś ramy “od-do“. W sporcie mierzymy w centymetrach i w sekundach, w sztuce to jest niemożliwe. Ten sam obraz jednemu się podoba, drugiemu nie, szalenie trudno jest powiedzieć “pan ma rację”, “pan nie ma racji”. W związku z tym wydaje mi się, że może pomóc zróżnicowany skład jurorów. Mamy tutaj doskonałą pianistkę-korepetytorkę, mamy dyrygentów, mamy krytyka, mamy agencję artystyczną, cały szereg znakomitych śpiewaków i mamy pedagogów. Każdy z tych ludzi może mieć nieco inną skalę oceny, ale na pewno z punktu widzenia każdego z nich skala ta służy osiągnięciu jak największego obiektywizmu – to trzeba koniecznie podkreślić.

Czy także dlatego pani Marii Fołtyn zależy na obecności w jury różnych pedagogów? Każdy z nich w nieco inny sposób może np. rozumieć stylowość, którą też określa się “od-do”.

– Tak, ale jeśli mówimy tu o stylowości jako takiej, to już jest węższe kryterium. Dlatego że jeśli śpiewając Mozarta będę akcentował ostatnią sylabę, a nie przedostatnią, to już jest zły styl i o tym każdy z pedagogów i każdy ze śpiewaków powinien wiedzieć. Albo portamento – u Pucciniego jest nawet wskazane, natomiast u Mozarta raczej go robić nie można. Z kolei w belcancie musi być przede wszystkim tembr głosu, długi oddech, długie frazy. To są sprawy stylistyczne i myślę, że tutaj jest troszeczkę łatwiej oceniać. Oczywiście, wszędzie jest trudno, ale jeśli chodzi o sam styl, nieco łatwiej jest sprecyzować kryteria.

W pierwszym etapie jest tak zwana aria klasyczna, do Mozarta włącznie. Czy ten punkt programu nie stanowi dodatkowego problemu np. dla śpiewaka dysponującego dużym głosem tenorowym, przypisanym do repertuaru późniejszego? Przed XIX wiekiem na takie głosy w ogóle nie pisano...

– Tak, to prawda. Dlatego ten konkurs należy do bardzo trudnych, bo taki rozstrzał repertuaru – od arii z różnych okresów aż po pieśni – to jest właściwie przekrój przez całą wokalistykę. Mieliśmy zresztą przykłady, np. tenor spintowy musi śpiewać arię, która mu nie leży w głosie, i robić różne kombinacje, żeby w ogóle sobie poradzić. To jest na pewno bardzo trudne. Z jednej strony to dobrze, z drugiej – warto by się może zastanowić, czy nie zawęzić repertuaru, bo i tak konkurs kończy się jednak ariami operowymi z orkiestrą na dużej scenie. Wcześniejsze etapy niekoniecznie wyłonią głosy, których potrzebujemy w trzecim, po dobrze zaśpiewanym repertuarze bachowskim niekoniecznie potem będzie dobrze z Moniuszką czy innym kompozytorem XIX-wiecznym. To jest bardzo trudna ocena.

Problemy stwarza też na pewno duża różnica wieku między uczestnikami konkursu – jedni mają, powiedzmy, 20 lat, inni 33 lata...

– Tak, i powiem szczerze – rozumiem założenie, to daje pewną gwarancję bardzo wysokiego poziomu, bo jednak dojrzały człowiek, który ma 34 czy 33 lata, więcej umie, panuje nad głosem, jest bardziej świadomy swojego warsztatu i powinno się od niego wymagać dużo więcej. Z drugiej strony – bardzo trudno z nim rywalizować dwudziestolatkowi. 14 lat pracy, dojrzałości i rozwoju fizjologicznego to dla wokalisty strasznie dużo, to prawie pół życia zawodowego. Wiadomo, że jurorzy powinni zwracać uwagę na wiek uczestników. Ja na każdym formularzu zawsze od razu zaznaczałem sobie wiek, który dla mnie był bardzo ważnym wykładnikiem. Ale wydaje mi się, że nie chodzi tylko o zwycięstwo, także o możliwość konfrontacji i spotkań. Dwudziestolatek może już stanąć w szranki, zwrócić na siebie uwagę, posłuchać innych, przygotować się do tak trudnego konkursu i zobaczyć, na którym miejscu się znajdzie. Poza tym, nawet jeśli nie przejdzie do finału, może uzyskać informacje od jurorów. Każdy z nas jest otwarty na rozmowę, jest gotów powiedzieć, co się podobało, co nie, i dlaczego. To jest chyba cel takiego konkursu, żeby młodym dać szansę porównania, rozmowy, poprawienia czegoś – nawet jeśli nie wygrania. Słyszymy, że głos z natury jest ładny, że śpiewak ma instynkt i czekamy na jego rozwój. Niekoniecznie w wieku 34 lat, bo jeśli ktoś ma 20 lat, to w ciągu np. 4 lat jego rozwój może być kolosalny. A bywa i tak, że młodzi ludzie osiągają sukcesy – Aleksandra Kurzak też była przecież bardzo młoda, kiedy wygrała konkurs.

Z czym Pana zdaniem uczestnicy konkursu mają największy problem? Z jakim typem muzyki, z jakim stylem? Zauważyłam, że np. brakuje im wyczucia, jaki efekt może dać umiejętnie użyte rubato.

– To jest sprawa odczucia celowości przekazu. Jeśli człowiek rozumie, co śpiewa i o czym, wtedy choćby rubato samo wychodzi. Oczywiście trzeba pozostawać w danym stylu, trudno przecież mówić o rubacie w koloraturach czy w Bachu. Ale nawet rubato mozartowskie to jest coś, co wypływa z człowieka. Jeśli będę chciał zaadresować coś do kogoś, opowiedzieć nawet o moim stanie wewnętrznym, wtedy rubato może się pokazać. Jest to wykończenie emocjonalne frazy, przekazanie emocji. Zwłaszcza w belcantowym repertuarze w ogóle nie można bez tego żyć.

Barwa głosu też wiąże się z tekstem. Zupełnie inaczej będę śpiewał o słońcu, które zachodzi, inaczej o słoneczku, które wschodzi – to są zupełnie inne blaski w głosie i inne odczucia. Jeśli mam opanowany instrument, mój warsztat wokalny, technikę, to mogę kłaść różne kolory – tak jak robię to zresztą w mowie – posługiwać się całą skalą dźwięków, artykulacji, akcentów, rubat, pauz... Jeśli nie panuję swobodnie nad głosem, to wtedy myślę tylko o dźwięku. Wielu śpiewaków, zwłaszcza w Polsce, zdaje się myśleć tylko o tym, żeby był dźwięk i wtedy dawaj, na całego; zwłaszcza w górze wydaje im się, że muszą ryknąć. To jest ich jedyny problem, nie myślą o tekście, o przekazie. Koncentrowanie się na przekazie też dowodzi dojrzałości. Widać było np., że wszyscy śpiewacy ze studium z Sankt Petersburga byli przygotowani, wiedzieli o czym śpiewają, wyrażali to nawet ciałem, gestem. Panowali nad tym wszystkim i umieli coś przekazać, umieli zachwycić. Przecież to jest teatr. To studio, tyle lat już prowadzone, w tej chwili zbiera owoce. Proszę zauważyć, jak oni śpiewają – bo są dobrze przygotowani. A jak źle dobierają nasi repertuar! Z tego powodu tracą. Trzeba dobrać repertuar na swój głos, ale też efektownie. Nie ma sensu wybierać czegoś, co w ogóle nie jest efektowne, np. leży tylko w średnicy, nie ma żadnego stopnia trudności. Co z tego, że trwa 20 minut? Scena Tatiany jest piękna w operze, ale jako aria nie ma w sobie elementów, które by porwały. Piękna muzyka, kocham ją, ale na konkursie niekoniecznie się sprawdza.

Jak się czuje juror, kiedy czeka na ogłoszenie wyników kolejnego etapu?

Każdy z nas pewnie myśli – Aha, to tak jest, a to dziwne, ciekawie wyszło... Może w duchu czuje pewien niedosyt. Ale ja jestem przykładem śpiewaka, który nigdy nie startował w żadnym konkursie i w związku z tym mam nieco inne spojrzenie, bardzo trzeźwe, praktyczne. Uważam, że taki konkurs, duży, międzynarodowy, jest potrzebny dla nas, dla Polski. Chodzi o Moniuszkę, o popularyzację naszej kultury, kraju, pięknego miejsca, jakim jest Teatr Wielki. Dla mnie jest to chyba najważniejsze i kiedy śpiewacy różnych narodowości śpiewają w języku polskim, jest mi dobrze na duszy. Cieszę się, że się starają, że przyjeżdżają do Polski, że stać nas chociaż na to. Nie stać nas na studio operowe, nad czym bardzo boleję. Od 6 lat walczę i nie mogę się doczekać, żeby takie studio powstało, żeby skupić polskie talenty – bo one są, to widzimy, tylko trzeba dać im szansę, choćby te trzy lata z nimi popracować. Wydaje mi się, że naszym władzom zależy na tym, żeby wszyscy młodzi ludzie wyjechali i robili karierę gdzieś indziej. Już nie mówiąc o tym, że bez kultury nie ma wizytówki naszego kraju. Cały czas mam niedosyt kultury, cały czas czuję się oszukany w państwie, w którym nikt nie zdaje sobie sprawy, że jak teraz ją zaniedbamy, to powstanie ogromna dziura, a państwa i narodowości bez kultury być nie może.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiała Agata Wróblewska