Trubadur 2(31)/2004 (Dodatek Moniuszkowski) Strona główna

Konkursowi towarzyszą ogromne emocje
Rozmowa ze Stanisławem Danielem Kotlińskim,
impresariem (Agencja Artystyczna Syrinx-Kotliński)

- “Trubadur”: W Polsce nie ma tak naprawdę wielu konkursów wokalnych, a młodzi artyści często nie mają szans zaprezentowania się szerszej publiczności. Czy Konkurs Moniuszkowski otwiera drzwi do dalszej kariery?

- Stanisław Daniel Kotliński: - To bardzo trudne pytanie. Niewątpliwie takiemu konkursowi jak ten towarzyszą zawsze ogromne emocje. Ja też w jakiś sposób te emocje przeżywałem w miarę regularnie śledząc bieg konkursu, kto przechodził do następnych etapów, itd. Natomiast siła każdego konkursu wokalnego polega na tym, że jego laureaci otrzymują konkretne propozycje. W tym przypadku mamy jedno stypendium przy wiedeńskiej Staatsoper, są zaproszenia do Opery Narodowej w Warszawie. Może można by osiągnąć jeszcze coś więcej. Tegoroczna edycja konkursu powinna pobudzić do ważnej refleksji. Brało w nim udział wielu uczestników z Polski i tylko dwójka dotarła do ostatniego etapu. Były to dwie panie, żaden mężczyzna nie przeszedł do finału. Jest to w jakiś sposób znamienne. To powinno dać wszystkim do myślenia.

- A z czego to wynika? Czy w Polsce mamy kryzys głosów? Czy uczestnicy zagraniczni są lepiej kształceni?

- Myślę, że nie jest to kwestią kryzysu głosów. Proszę zwrócić uwagę, że baryton Władymyr Moroz, który dostał Grand Prix, dysponuje w sumie niewielkim głosem, jest to głos o bardzo miłej barwie, ale nie o porażającym wolumenie. My w Polsce ciągle niestety jeszcze hołdujemy zasadzie, że śpiewanie jest krzyczeniem, że musi być głośno, i najlepiej przez cały czas. Jeżeli ktoś nie śpiewa głośno, to mówimy: Aaa, on nie ma głosu! A na świecie zupełnie inaczej się na to patrzy. Na świecie ceni się muzykę, sztukę wykonawczą. I to, co zaprezentował właśnie Moroz, nie tylko podczas finałowego koncertu, ale podczas całego konkursu, to było wielkie opanowanie, przygotowanie partii i utworu w taki sposób, że doskonale wiedziałem, że on zna każde słowo, które śpiewa, że on dokładnie wie, dlaczego w tym miejscu, a nie innym bierze oddech, wie, dlaczego łączy frazy i dlaczego je rozdziela. I młodym polskim adeptom sztuki wokalnej życzyłbym właśnie takiego przygotowania.

- Na świecie coraz częściej w jury konkursów zasiadają agenci, menedżerowie i dyrektorzy teatrów.

- Mnie osobiście nie jest zręcznie wypowiadać się na ten temat, ponieważ sam jestem agentem. Ale myślę, że przy kolejnej edycji Konkursu Moniuszkowskiego warto by się nad tym zastanowić, biorąc pod uwagę jego rosnący prestiż międzynarodowy. Nazwiska wielu bardzo wybitnych śpiewaków, którzy mieli lub mają wspaniałe kariery, dodają blasku takiemu przedsięwzięciu, ale z drugiej strony, tak jak Pan powiedział, dziś na świecie w jury konkursu zasiadają głównie dyrektorzy teatrów i impresariowie. To oni są w stanie zapewnić prawdziwą reklamę temu konkursowi w sposób naturalny - poprzez angaże młodych artystów. Jakże często się zdarza, że pierwsza nagroda, nawet w historii tego konkursu, wcale nie stanowi o przyszłości danego artysty. Wystarczy przypomnieć poprzedni Konkurs Moniuszkowski – pierwszą nagrodę otrzymał polski tenor, trzecią – tenor rosyjski, który dzisiaj występuje na scenie Metropolitan czy londyńskiej Covent Garden. Czasami ktoś z jurorów, kto ma wpływ na karierę młodego artysty, może go dostrzec w pierwszym lub drugim etapie, niekoniecznie w finale. Nie tylko nagrody decydują o przyszłości. Jeśli więc w jury zasiadają dyrektorzy teatrów, czy impresariowie, którzy mogą artystę zauważyć, to jest to z korzyścią i dla artysty, i dla konkursu. Jest to automatyczna reklama, a konkurs zaczyna żyć własnym życiem.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Pasternak