Trubadur 3(36)/2005 Strona g³ówna

M³ode g³osy i du¿e talenty
czyli helski Xerxes

Na zakoñczenie V Letniego Festiwalu Muzyki Kameralnej w Helu jecha³yœmy z Kasi¹ Gardzin¹ z mieszanymi uczuciami. Operê wystawiano w sali widowiskowo-sportowej (!), a w obsadzie znaleŸli siê bardzo m³odzi wykonawcy. Xerxes nie nale¿y mo¿e do najtrudniejszych dzie³ Händla, stawia jednak przed œpiewakiem ca³kiem spore wymagania techniczne, oczekuje te¿ nie lada kondycji i charyzmy. Nic dziwnego, ¿e nie spodziewa³yœmy siê fajerwerków. Szef festiwalu i dyrektor dzia³aj¹cej wci¹¿ nieformalnie Gdañskiej Opery Kameralnej (z³o¿onej ze studentów Akademii Muzycznej w Gdañsku) – sopranista i pedagog Dariusz Paradowski – ju¿ wczeœniej da³ siê jednak poznaæ jako entuzjasta i sprawny organizator. Xerxes to jego drugie, po Juliuszu Cezarze, re¿yserskie spotkanie z muzyk¹ wielkiego Jerzego Fryderyka. Helski spektakl okaza³ siê byæ bardzo zwidowany, zarówno jeœli chodzi o recytatywy, jak i arie. By³ to raczej œwietnie przygotowany, trzyaktowy maraton przebojowych arii ze s³ynnej komicznej opery Händla. Komicznej, co – jak siê potem okaza³o – w przypadku realizacji Paradowskiego nie oznacza, ¿e pozbawionej dramatyzmu, wzruszeñ, gry namiêtnoœci i zaskakuj¹cych zwrotów akcji. Œwietny kontratenor okaza³ siê byæ bardzo sprawnym inscenizatorem.

W warstwie wizualnej jego Xerxes to efektowna mieszanka afektowanych gestów z barokowej opery, nerwowoœci rodem ze wspó³czesnego dramatu i odwa¿nych, nie zawsze wygodnych dla œpiewaków, scen. Co ciekawe – ta eklektycznoœæ (odzwierciedlona równie¿ w kostiumach Anny K³osowskiej-Gryniewicz i Adriana Gryniewicza oraz ascetycznej scenografii Katarzyny Zawistowskiej) zupe³nie nie dra¿ni³a. Mo¿e dlatego, ¿e ka¿dy obraz, ka¿dy ruch i gest, choæ nie podane klasycznie, w sposób niebanalny i przemyœlany „wychodzi³y” z libretta – w przypadku Xerxesa wcale nie jednoznacznego i to interpretacyjne bogactwo jak najbardziej dopuszczaj¹cego. Z rozlicznych niecodziennych pomys³ów darowa³abym sobie jedynie koñcówkê drugiego aktu, kiedy Romilda œpiewa Chi cede, trzymaj¹c w d³oniach wystraszonego i szamoc¹cego siê go³êbia.

Prawdziwymi bohaterami niedzielnego wieczoru okazali siê byæ œpiewacy. Œwietnie przygotowani i skoncentrowani, nie tylko zaprezentowali wyrównany poziom, ale doskonale wywi¹zali siê z zadañ zarówno wokalnych, jak i aktorskich. Mimo niewielkich problemów z w³osk¹ wymow¹ i drobnych wpadek tekstowych byli do tego stopnia perfekcyjni i przekonuj¹cy, ¿e warto by³oby ich wysi³ki zarejestrowaæ.

Kserkses w brawurowej interpretacji Karola Koz³owskiego (wtedy studenta V roku w klasie Stanis³awa Kotliñskiego) jest jakby ¿ywcem wyjêty z Podró¿y z Herodotem Ryszarda Kapuœciñskiego. To niezrównowa¿ony psychicznie w³adca i rozchwiany wewnêtrznie cz³owiek, nie do koñca radz¹cy sobie z jarzmem i b³ogos³awieñstwem w³adzy, a ju¿ kompletnie nieodnajduj¹cy siê wœród ludzi. Samotny wœród poddanych, desperacko zaborczy, w jednym odruchu zachwycaj¹cy siê piêknem natury (nie bez kozery w inscenizacji Paradowskiego platan, uwielbiane i ho³ubione przez Kserksesa drzewo, ubierane przez niego w ludzkie szaty, to nie rekwizyt, a statystka, na co dzieñ równie¿ solistka GOK), w drugim – bezlitoœnie karz¹cy i drwi¹cy z ka¿dego, kto odwa¿y³ siê mu sprzeciwiæ.

Gniewny i gwa³towny kochanek, który im trudniej mu zdobyæ, tym bardziej po¿¹da. Raz ³agodny i romantyczny, innym razem – prosty, na wszelkie sposoby daj¹cy upust swojemu wzburzeniu. Histeryczna osobowoœæ, p³ynnie i niejednokrotnie przechodz¹ca od ³ez wzruszenia do napadów sza³u.

Wszystkie te skrajne emocje m³ody tenor zaznaczy³ nie tylko w grze, ale i g³osie. Raz dr¿¹cym i ³ami¹cym siê, innym razem – mocnym, donoœnym i pewnym. Muszê przyznaæ, ¿e bardzo obawia³am siê partii Kserksesa w tenorowym wykonaniu. Koz³owski niemal od pierwszego wejœcia zdoby³ jednak moje zaufanie i w wiêkszoœci przypadków poradzi³ sobie znakomicie. „Podejrzane” dr¿enie jego g³osu we Frondi tenere… wzbudzi³o wprawdzie moje obawy, ale ju¿ w po³owie Ombra mai fu mo¿na by³o zorientowaæ siê, ¿e artysta ma pomys³ na postaæ i sposób dysponowania g³osem. Piêknym w barwie, dynamicznym, ³adnie postawionym i inteligentnie prowadzonym. Mimo drobnych wpadek intonacyjnych, przyciê¿kawych momentami kadencji i nielicznych nieproszonych „za³amañ” g³osu, œpiewak przekonywa³ do siebie wiarygodnoœci¹ i bardzo dobrym warsztatem. Popisowo wypad³ w wielkiej arii z II aktu Se bramate – mo¿e nie tyle trudnej wokalnie, co k³opotliwej interpretacyjnie. Ze swoj¹ dynamik¹ i ró¿nicowaniem fraz Koz³owski nada³ muzyce w³asny tor, ³adnie wybrn¹³ w momentach koloraturowych. W I akcie zdecydowanie prowadzi³ g³os w Piu che penso, w III – lekko pop³yn¹³ w Per rendermi beato i prawdziwie zab³ysn¹³ w Crude furie, dynamicznej i zró¿nicowanej, okraszonej doskona³ymi ozdobnikami. Technicznie m³odego wokalistê zapewne bêdzie z czasem staæ na wiêcej, ale charyzm¹ móg³by obdzieliæ kilka tenorowych gwiazd polskich scen.

Krok w krok z operowym bratem szed³ Arsamenes – kontratenor Karol Bartosiñski – chyba najwiêksze odkrycie spektaklu Dariusza Paradowskiego. Uczeñ Leszka Skrli to tegoroczny absolwent gdañskiej AM, który do pi¹tego roku studiów by³ jeszcze „jasnym” barytonem (w ubieg³orocznym wystawieniu Juliusza Cezara œpiewa³ swoim „macierzystym” g³osem partiê Achillasa). Jego alt okaza³ siê jednak na tyle niebanalny, czysty i silny, ¿e artyœcie doradzono zmianê kierunku kszta³cenia. Bartosiñski œpiewa kontratenorem od paŸdziernika 2004 i dyplom obroni³ ju¿ jako alcista.

To, ¿e pedagodzy œpiewaka siê nie mylili, s³ychaæ by³o ju¿ od pierwszego (bardzo pewnego i czystego!) wiêkszego wejœcia w Tu le dirai… Artysta dysponuje wyj¹tkowo mocnym, dŸwiêcznym kontratenorem, przywodz¹cym na myœl g³osy Andreasa Scholla i Davida Cordiera, bardzo wyrazistym i pe³nym charakteru. Przepiêknym w barwie, lekko prowadzonym, mo¿e tylko jeszcze nie tak bogatym w odcienie, jak to bêdzie mia³o miejsce za kilka lat, i nieco „nieokrzesanym” w momentach koloraturowych. Partia Arsamenesa w jego wykonaniu nie by³a gr¹ wokalnych popisów i ozdobników (œwietnych zreszt¹), ale emocji i dobrego, spontanicznego aktorstwa. Bo alcista nie tylko œpiewa zupe³nie bezwysi³kowo, ale podobnie porusza siê na scenie. Jedyne, co w tej chwili mo¿na mu zarzuciæ, to – momentami – niedoskona³a dykcja. Przekonuj¹cy w recytatywach, kompletnie oczarowywa³ ariami. A¿ szkoda, ¿e tak wiele z nich usuniêto (jak Meglio in voi col mio partire czy Amor, tiranno Amor) lub skrócono. Przez drastyczne zwidowanie piêkna i trudna Non so se sia la speme zyska³a wprawdzie niema³y wyraz dramatyczny, ale nie pozwoli³a w pe³ni ukazaæ potencja³u m³odego kontratenora. Czego nie uda³o siê us³yszeæ w akcie pierwszym, z nawi¹zk¹ pop³ynê³o w drugim. Po Quella che tutta fe (poprawnej dykcyjnie, z rewelacyjnym potêgowaniem wzruszenia i pewnymi zakoñczeniami fraz, bardzo dobrym legatem i ciekawymi, oszczêdnymi fioriturami) Bartosiñski niemal natychmiast (tylko po krótkiej wymianie zdañ z Kserksesem) zaprezentowa³ siê w trudnej, desperackiej Se la voglio e la ottero. Jego Arsamene to wzruszaj¹cy i delikatny, ale pewny swego uroku mê¿czyzna, kiedy trzeba, gotów walczyæ o swoj¹ kobietê jak lew. Wra¿liwy, ale niepokoj¹cy kochanek, ogromem mi³oœci do Romildy zara¿aj¹cy nie tylko Atalantê, ale i wiernego s³u¿¹cego Elvira (nie raz pozwalaj¹cego swojemu panu w doœæ niejednoznaczny sposób przelewaæ na siebie p³omienne uczucie do ukochanej).

Choæ przed kontratenorem jeszcze du¿o pracy, nie zdziwiê siê, jeœli za jakiœ czas Bartosiñski bêdzie prezentowa³ swoje umiejêtnoœci na wszystkich wa¿niejszych scenach barokowych w Polsce. Piêkny i spory g³os o du¿ej skali, pozbawiony brzydkich wibracji, praktycznie nies³yszalny oddech, swoboda sceniczna i umiejêtnoœæ prowadzenia frazy… kto wie, mo¿e rodzi siê kolejny talent na miarê Artura Stefanowicza?

W partii Elvira podziwia³yœmy basa £ukasza Goliñskiego, studenta V roku w klasie Floriana Skulskiego. Przezabawny, dysponuj¹cy doskona³¹ vis comica, pe³nym, miêsistym, czystym i (jak na m³ody wiek) dojrza³ym g³osem artysta wprost porywa³ w ariach. Energetyczna arietta z I aktu Signor, signor, lasciate far a me w jego wykonaniu by³a jednym z bardziej b³yszcz¹cych punktów niedzielnego wieczoru. Zachwyci³ te¿ dynamicznymi Ah! Tigre infedele i Del mio caro baco amabile. Bardzo przekonuj¹cy w scenach z Arsamenesem, swobodnie czuj¹cy siê na scenie, od pierwszego wejœcia zdoby³ sobie niegasn¹c¹ sympatiê publicznoœci. Jedyne, co mi u Goliñskiego nieco przeszkadza³o (a na du¿ej scenie mog³oby byæ zalet¹) to bardzo g³oœne recytatywy, choæ bezb³êdne, momentami sprawiaj¹ce wra¿enie nieco wykrzyczanych i przerysowanych.

W maleñkiej (w zwidowanej wersji) partii Ariodate z dobrej strony pokaza³ siê Kamil Pêkala (III rok u Leszka Skrli). Zaproszony do udzia³u w spektaklu w niemal ostatniej chwili, œwietnie wczu³ siê w rolê i zdo³a³ ukazaæ niebanalny, bardzo piêkny w barwie baryton. A¿ szkoda, ¿e nie mog³yœmy pos³uchaæ Pêkali w ¿adnej arii…

Tylko nieco mniej przyjemnych niespodzianek sprawi³y nam œpiewaj¹ce panie.

Na najwiêksze uznanie zas³uguje z pewnoœci¹ œwietna kondycyjnie Dorota Bronikowska (uczennica Dariusza Paradowskiego). Mimo bardzo s³abego, zbyt szybkiego i nadto nerwowego wejœcia w Un Serse mirate, ju¿ w Va godendo artystka pokaza³a talent i niema³e mo¿liwoœci. Dysponuje mo¿e jeszcze zbyt delikatnym g³osem do partii Romildy, jednak jest to dŸwiêczny sopran o bardzo przyjemnej barwie, pe³en charakteru i niewykluczone, ¿e z czasem nabierze mocy, pozwalaj¹cej wykonywaæ œpiewaczce du¿e partie Händlowskie. Jak na studentkê II roku, Bronikowska by³a znakomita. Brawa za efektowne kadencje i udane koloratury, dobr¹ technikê, umiejêtne gospodarowanie g³osem. W tej trudnej i wyczerpuj¹cej partii trudno mieæ pretensje o nie zawsze doskona³e legato, ale wokalistce z pewnoœci¹ przyda³aby siê bardzo intensywna praca nad dykcj¹ (jej k³opoty najbardziej widoczne by³y w dialogach z bardzo dobrym pod tym wzglêdem Karolem Koz³owskim). Bardzo ³adnie zaprezentowa³a siê ju¿ w Ne men coll’ombre d’infedelta (arietta mia³a i tempo, i piêkn¹ barwê) oraz w Se l’idol mio. W II akcie wspania³a i przekonuj¹ca by³a w L’amero? Non fia vero… E’ gelosia quella tiranna, gdzie jej g³os sta³ siê mocniejszy i pe³niejszy. Piêknie brzmia³a w górze skali i naprawdê profesjonalnie prowadzi³a frazê, lekkie k³opoty mia³a wy³¹cznie z niskimi dŸwiêkami. W Chi cede al furore zauroczy³a mnie ³adnym ornamentowanym zakoñczeniem. Talent dramatyczny Doroty Bronikowskiej rozwija³ siê z czasem i dobr¹ wol¹ orkiestry, która „obudzi³a siê” dopiero w III akcie opery. Pocz¹tkowo bardzo przeszkadza³o mi to, ¿e artystka nie do koñca potrafi³a zdecydowaæ siê, jak¹ stworzyæ postaæ. Pewn¹ walki o swoje jedyne uczucie, czy delikatn¹, uleg³¹, niejednoznaczn¹. To by³o za ma³o dla stworzenia postaci Romildy rozdartej miêdzy braæmi (wariant: kocham wprawdzie Arsamenesa, ale nieopanowany i dziki Kserkses te¿ mnie poci¹ga), a o wiele, wiele za du¿o do wykreowania wizerunku kobiety wiernej, oddanej, walcz¹cej o swoje.

Gdyby publicznoœæ mog³a wybraæ swoj¹ ulubienicê, zosta³aby ni¹ najprawdopodobniej Magdalena Molendowska (III rok w klasie Dariusza Paradowskiego), wcielaj¹ca siê w rolê niechcianej przez ¿adnego z amantów Atalanty z godnym pozazdroszczenia wdziêkiem i poczuciem humoru. Jej bohaterka to kokietka, rozpieszczona córeczka tatusia, która siêga po cudz¹ mi³oœæ, nie ogl¹daj¹c siê na uczucia innych. Jest dzia³ania s¹ jednak tak nieporadne i urocze, ¿e zamiast wzburzenia wobec wyrachowania bohaterki, budz¹ dla niej tylko niek³aman¹ sympatiê. Trudno nie doceniæ te¿ wokalnych walorów Molendowskiej. Artystka dysponuje œwietnym, mocnym sopranem, rokuj¹cym du¿e nadzieje na przysz³oœæ. Ma jeszcze bardzo widoczne problemy z koloraturami, ale potrafi zaprezentowaæ efektown¹ kadencjê, œpiewa lekko i poprawnie w ca³ej skali, jest œwietna kondycyjnie i obdarzona aktorskim drygiem. Jedynym (ale niestety powa¿nym) zarzutem jest niemal nieustaj¹ca wibracja, trudno stwierdziæ – charakterystyczna dla g³osu wokalistki, czy te¿ spowodowana zdenerwowaniem. Jeœli œpiewaczce uda siê opanowaæ ten problem, sprawi s³uchaczom jeszcze wiele przyjemnoœci. Zw³aszcza ¿e pe³na temperamentu sopranistka bardzo szybko potrafi ich do siebie i swojej barwy (nawet jeœli pocz¹tkowo wydawa³a siê nieodpowiednia do partii) przekonaæ. Szczególnie porywaj¹ca by³a w melodyjnym, koñcz¹cym I akt Un cenno leggiadretto, wdziêcznie zaœpiewa³a Si, si, mio ben i Dira che amor per me.

Dobr¹ Amastr¹ by³a Joanna Nehring – uczennica III roku w klasie Alicji Rumianowskiej. Przesadnie ascetyczny (nawet dla tej roli) sposób gry rekompensowa³a ciekaw¹ i mocn¹ barw¹ g³osu. Bardzo interesuj¹cy, konsekwentnie prowadzony alt, mimo leciutkiej wibracji, nadawa³ jej prawie nieruchomej, pos¹gowej postaci szlachetnego charakteru. W helskiej inscenizacji zabrak³o niestety pierwszego ariosa Amastris – Se cangio spoglia, bêd¹cego pewnym sprawdzianem wejœcia w tê rolê. Podobnie potraktowano trudn¹ ariê Sapro delle mie offese. Wokalistka, niezale¿nie od siebie, nie mia³a wiêc okazji zaprezentowania umiejêtnoœci w I akcie. Dobrze wykorzysta³a za to czas po przerwie, kiedy ³adnie zinterpretowa³a Speranze mie fermate, Or che siete speranze tradite i Anima infida, tradita io sono. Choæ porusza³a siê g³ównie w œrednicy, potrafi³a ukazaæ w niej sporo odcieni i efektownie zakoñczyæ frazê. Œwietnie wypad³a w Gran pena e gelosia – Lo sa il mio cor piagato – moim zdaniem jednym z mocniejszych punktów helskiego wystawienia. Duet z niewiernym narzeczonym by³ inteligentnie rozegrany zarówno w warstwie brzmieniowej, jak i re¿ysersko (pe³en wewnêtrznego gniewu i jednoczeœnie zrezygnowany, emocjonalny Kserkses i Amastris – wtóruj¹ca mu jak echo, porzucona i niezauwa¿ona). Swoje najmocniejsze strony artystka ukaza³a jednak dopiero w Cagion son io z III aktu – zaœpiewanej pewnie, ³agodnie, z godnymi ksiê¿niczki dum¹ i opanowaniem.

Najs³abszym ogniwem spektaklu by³a orkiestra – niewielki sk³ad instrumentalny pod batut¹ Przemys³awa Stanis³awskiego. Szczególnie nieporadnie wypad³a w uwerturze (za szybkie tempo, któremu jakby nie mog³a podo³aæ, nieskoordynowana sekcja smyczkowa, niepewne i ledwo s³yszalne instrumenty dête, którym co i rusz zdarza³y siê wpadki). Potem, zw³aszcza w III akcie, by³o ju¿ znacznie lepiej – piêknie towarzyszy³a np. porywaj¹cemu, pe³nemu temparamentu i smutku duetowi Arsamenesa i Romildy Troppo oltraggi la mia fede / Troppo inganni la mia fede. Choæ instrumentalistom brakowa³o lekkoœci, w ca³oœci zaserwowali wykonanie poprawne, niebêd¹ce katorg¹ dla ucha. Inn¹ spraw¹ jest to, ¿e dyrygentowi nie zawsze wychodzi³a wspó³praca z wokalistami. Stara³ siê wprawdzie uwa¿nie z nimi wspó³dzia³aæ, ale niejednokrotnie narzuca³ tak niespodziewane tempa, ¿e mogli poczuæ siê lekko zagubieni. Muzy jednak czuwa³y – poradzili sobie doskonale.

Aleksandra Weso³owska