Trubadur 4(37)/2005 Strona główna

Trzeba grać dla innych
Rozmowa z Krzysztofem Swaczyną – artystą Teatru Muzycznego Roma

- Marta Olesińska: – Jak zaczęła się Twoja przygoda z tańcem? Kiedy stwierdziłeś, że to jest Twój sposób na życie?

- Krzysztof Swaczyna: – Moja ciocia jest tancerką, pracuje w Teatrze Wielkim, bardzo dużo swego czasu wyjeżdżała. Ja również tak chciałem i pomyślałem, że to jest sposób, żeby bardzo dużo podróżować. No i poszedłem do tej samej szkoły, co ona. Zacząłem tańczyć. Właściwie w tańcu zakochałem się dopiero w siódmej klasie baletowej, czyli w drugiej liceum. Szkoła baletowa zaczyna się w wieku 10 lat i to jest tzw. pierwsza klasa szkoły baletowej. Uczy się tam wszystkich przedmiotów normalnie, tyle że w trochę zawężonym stopniu. W sumie szkoła ta trwa dziewięć lat. Miałem taki plan, że skończę szkołę i pójdę do Teatru Wielkiego – będę tańczyć i wyjeżdżać. Został on zrealizowany, ale nie do końca. Taniec był, z wyjazdami gorzej, ale jednocześnie zacząłem interesować się trochę innymi rodzajami tańca, to znaczy tańcem nowoczesnym, trochę jazzowym i tak to się wszystko zaczęło. Czy jest to mój sposób na życie? Na pewno. Chociaż wiem, że i bez tańca prawdopodobnie dałbym sobie radę w życiu, bo myślę, że nie jest najważniejsze, żeby nie wiadomo kim być i mieć ogromne osiągnięcia, tylko być tam, gdzie się chce i cieszyć się tym, co się ma – nieważne, czy ma się bardzo dużo, czy mało. Ważne, żeby robić to, co jest przyjemne i daje szczęście. Tak, jest więc to mój tymczasowy sposób na życie, dopóki życie nie pokaże mi nowego celu.

- Czym jest dla Ciebie to, co robisz? Co daje Ci do tego siły, energię?

- Taniec jest dla mnie w tej chwili połową sensu mojego życia, drugą połową jest dążenie do celu. Co mnie napędza? Z pewnością to, że uwielbiam wychodzić na scenę, czuć tremę, i być jeszcze lepszym w tym, co robię. Energię daje mi publiczność, a szczególnie jej reakcja – gdy czuje się, że to jest właśnie to, o co chodziło, są brawa... To jest niezapomniana chwila, której nie da się właściwie opisać słowami.

– Co czujesz, kiedy wychodzisz na scenę, wcielasz się w jakąś postać, co za jej pośrednictwem przekazujesz ludziom?

– To jest chyba właśnie to, co powiedziałem. W samym momencie wyjścia na scenę czuję tremę, ale kiedy zaczynam już grać, trema znika i jestem w innym, niesamowitym świecie. Staram się przekazać ludziom jak najbardziej wiarygodny obraz postaci, którą gram, i chcę, by choć połowa widowni znalazła w niej coś z siebie lub dla siebie.

Jak zainteresowałeś się tańcem musicalowym i trafiłeś do teatru muzycznego?

- To był zupełny przypadek. Tak właściwie, kiedy przychodziłem do tego teatru na casting do Kotów, myślałem, że to jest zupełnie inny casting. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że się skończy to tak, że odejdę z Teatru Wielkiego na rzecz tego przedstawienia i ludzi, którzy tu są. Głównym powodem był jednak śpiew i możliwość spełnienia się w innej technice tańca. Zawsze chciałem to robić i tutaj mam choć odrobinę możliwości spełnienia tego marzenia. Mogę przez krótki moment zaśpiewać. Taniec musicalowy jest o wiele ciekawszy niż balet. Nie zamykasz się w jednej technice, tylko łączysz technikę klasyczną z nowoczesną w jedną całość, co nazywa się neoklasyką, i później do tego wszystkiego dodajesz jeszcze śpiew. Balet właściwie nigdy nie był w naszym kraju za bardzo ceniony. Mówię o „naszym kraju”, ponieważ w wielu innych jest on jednym z najważniejszych rodzajów tańca. Być może bierze się to stąd, że tam ludzie mają zupełnie inne podejście do tego rodzaju przedstawień.

- Co było dla Ciebie najtrudniejsze we wcieleniu się w kota? Czy wszyscy mieli podobne problemy?

 – Z pewnością był to koci chód, kocie ruchy. Jest to bardzo trudne i myślę, że wielu z nas uczy się tego nadal. Jest to zupełnie inny ruch od tych, których uczą w szkołach czy na warsztatach i trudno było się w to wczuć. Właściwie jeśli każdy z nas raz na jakiś czas nie stanie przez lustrem i nie powtórzy jakiegoś ruchu, to szybko go zapomina. Faktem jest, że teraz, po tylu przedstawieniach, w pewien sposób wykonuje się to automatycznie, ale nadal trzeba ćwiczyć, by ruch ten był jak najbardziej wiarygodny. Bardzo często zdarzają się sytuacje, w których reaguję jak kot, na przykład jadę samochodem i ktoś zatrąbi, a ja mam „koci” odruch.

 – W jak dużym stopniu rola Mefistofeliksa odzwierciedla część Ciebie?

 – Przede wszystkim bardzo się cieszę, że jest to kot wesoły, gdyż ja uwielbiam szaleć. Dobrze, że jest żywy, bo dzięki temu rola ta świetnie mi leży. Jak mam zatańczyć spokojną i melancholijną rolę – dobrze. Jeszcze lepiej, jeśli rola jest wesoła i zabawna. Mefisto jest kotem-czarodziejem i łączy w sobie te dwa charaktery. Jest zwariowany, ale czasem zatraca się w myślach i staje się melancholijny. Musi być tajemniczy, a zarazem uwielbia szaleństwo i flirt z kotkami. Jeśli coś wyczarowuje i to mu się udaje, jest z siebie bardzo dumny. Ta rola odzwierciedla moją pogodę ducha, po części zatracenie się w myślach, a zarazem twarde podłoże i grunt, dzięki któremu mogę dążyć do celu, o flircie nie wspomnę…

 – Jakie znaczenie mają dla Ciebie Koty? Co wniosły do Twojego życia, bądź też wnoszą w dalszym ciągu?

 – Koty dały mi bardzo dużą ulgę od jednej i tej samej techniki tańca. Razem z tym spektaklem zacząłem nowy etap w życiu. Ten spektakl, choć jest cudowny, ma też swoje wady. Szczerze mówiąc, trochę zamyka ludzi. W takim sensie, że na początku starasz się być kotem i to jak najlepszym, jak najbardziej wiarygodnym. Zastanawiasz się, jak chodzisz czy nawet jak prychasz i drapiesz, ale kiedy już się tego wyuczysz, strasznie trudno potem przejść w kogoś normalnego na scenie. Mnie to przedstawienie dało to, że mogę śpiewać, mam w nim „swoją scenę”, która jest moim zdaniem dużo lepsza od oryginału. Dzięki Kotom mogłem poznać tylu wspaniałych ludzi. Tu nigdy nie jest tak, że gdy coś ci się stanie, coś nie wyjdzie, to zespół to ignoruje – zawsze ktoś, a właściwie cały zespół, przyjdzie i zapyta, co się stało i czy potrzebna jest pomoc. Co jeszcze wyniosłem z tego przedstawienia? Pewność siebie na scenie. Jest to spektakl inny niż pozostałe, daje mi szansę wcielenia się w zupełnie odmienną niż dotychczas rolę i z pewnością nigdy tego nie zapomnę. Myślę, że oprócz tego nie tylko mnie, ale i wszystkich innych, to doświadczenie nauczyło gry, pracy w zespole.

- Co Twoim zdaniem można nazwać sukcesem w pracy aktora, artysty, tancerza?

 – Mam takie podejście: dla mnie nie liczy się gwiazdorstwo, najważniejsze jest to, że fani biją brawo i - jak długo przebywa na scenie, ważne, że masz ludzi, którzy podziwiają to, co robisz. Brawa są dla mnie najcenniejsze i takie chwile naprawdę nieźle chwytają za serce. Najważniejszą rzeczą nie jest to, żeby być najlepszym i sławnym, bo potem, choć piszą o tobie w każdej gazecie, to najczęściej kłamstwa i można mieć z tego powodu nieprzyjemności. Choć oczywiście fajnie jest być sławnym, bogatym, mieć wszystko, co się chce, ale to równie dobrze można uzyskać w inny sposób. Chyba że komuś taka sława odpowiada. Ja wolałbym wyjść na scenę w wieku 50 lat i żeby ktoś wtedy powiedział: patrz to on, ja go pamiętam… on nadal zaskakuje. To jest dla mnie najważniejsze i to jest chyba największy sukces, jeśli ma się w sobie to „coś”, co zwraca uwagę innych.

 – Jak traktujesz swoich fanów, jakie masz podejście do publiczności, ludzi podziwiających to, co robisz?

 – Bardzo przyjemne jest dostawanie kwiatów. Niesamowitym uczuciem jest wiedzieć, że komuś się podobasz. To jest jak ze zwykłą akceptacją, nawet w szkole. Chcesz być akceptowany, chcesz żeby komuś podobały się twoje żarty i uwielbiasz to uczucie, kiedy wszyscy się śmieją. To jest właśnie to, tylko wiele razy mocniejsze, bo jesteś wtedy przed tysięczną publicznością. Szczerze mówiąc, zagraliśmy Koty bardzo wiele razy i właściwie nie ludzie, z którymi pracuję, potrafią powiedzieć, czy dzisiaj było naprawdę super, tylko fani.

 – Jak myślisz, jakim ludziom mógłbyś polecić taniec? Czy każdy, jeśli chce, może być w tym dobry, czerpać z tego przyjemność? Czy trzeba może mieć specjalne predyspozycje, jakieś cechy do wykonywania tego zawodu?

 – Powiem tak: jeżeli masz to w sercu i ono tobą kieruje, czujesz, że chcesz śpiewać, tańczyć czy być aktorem – rób to. Próbuj wiele razy i dąż do spełnienia swoich marzeń. Do spełnienia tego, co dyktuje ci serce. Są też oczywiście tacy ludzie, którzy nie mają w sobie czegoś, co by im mówiło, że może jednak powinni sobie odpuścić i pomimo, że nie mają za grosz wyczucia rytmu itd., próbują, i niestety czasem obraca się to przeciwko nim, ale to rzadkie przypadki. Można też spotkać takich, którzy długo śpiewają, próbują wszystkiego i nagle okazuje się, że zostają zauważeni dopiero po kilku latach, okazuje się, że są świetni. Ale tak jak mówię – wszyscy mają prawo do spełniania marzeń i jeżeli czują to w sercu, niech próbują, niech idą w tym kierunku i walczą o to. Duże znaczenie ma też praktyka, czyli różnego rodzaju warsztaty, spektakle, nauka, kursy i zdobywanie doświadczenia. Praca się opłaca, bo potem miło jest, kiedy ktoś cię zauważy i będzie chciał z tobą pracować, bo coś w tobie widzi, widzi artystę.

 – Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.

rozmawiała Marta Olesińska