Trubadur 1,2(38,39)/2006 Strona główna

Wesoła wdówka w stulecie prapremiery

Z inicjatywy Fundacji Pomocy Artystom Polskim „Czardasz“ i z olbrzymim nakładem pracy organizacyjnej jej prezes, śpiewaczki Ewy Warty-Śmietany, doszło w dniach 16 i 18 września 2005 do premiery, pierwszej od pięciu lat w Krakowie, operetki klasycznej – Wesołej wdówki Franciszka Lehára.

Wybór tego tytułu był celowy: wszak w grudniu tego roku minęło sto lat od światowej prapremiery (28.12.1905 r.) arcydzieła nie tylko w dorobku Lehára, ale i w całym kanonie. Choć operetkę „grzebano” już wielokrotnie, a jeśli nie, to wróżono jej rychły zmierzch i upadek, to przecież przeżyła swoich twórców. A Wesoła wdówka bije wszelkie rekordy powodzenia: rok w rok odbywa się około 8000 jej spektakli na świecie, jest systematycznie nagrywana na płyty, ekranizowana, na plakatach z jej tytułem pojawiają się wśród wykonawców nazwiska najsłynniejszych śpiewaków i dyrygentów. Bo też i zasłużyła na to. Do jej muzyki Lehár wprowadził szereg rozwiązań muzycznych i konstrukcyjnych – unowocześnił i rozbudował instrumentację, umiejętnie łącząc wdzięk paryskiego salonu z tęsknym słoweńskim sentymentalizmem. I jako pierwszy połączył śpiew z tańcem i ruchem scenicznym. A autorzy libretta (Victor Léon i Leo Stein) w sposób wręcz mistrzowski poprowadzili opowieść, niewolną od pikantnych scen i zabawnych intryg, o bogatej i pięknej osobie, która właśnie owdowiała.

Inicjatorzy premiery zdecydowali się na wersję semisceniczną. Takie bowiem były możliwości i środki Fundacji „Czardasz”. Nie ma więc chóru, orkiestra jest zredukowana, podobnie jak balet. Są jednak kostiumy i scenografia, wprawdzie symboliczna, ale oddająca tło rozgrywających się na scenie wydarzeń. I mimo tych ograniczeń, spektakl jest udany. Po prostu tętni życiem! Zasługa to w równym stopniu jego realizatorów i wykonawców. Autorem scenografii i reżyserem przedstawienia jest doświadczony artysta, czołowy amant krakowskiej operetki – Jan Wilga. Zachował on w swej koncepcji tradycyjną konwencję gatunku. Tak dobrał teksty mówione (nie dokonując przy tym właściwie żadnych skrótów w ścieżce dźwiękowej), by widz nawet bez znajomości libretta zrozumiał jego intrygę i treść. Wspólnie z tancerką, też dobrze znaną z krakowskiej sceny operetkowej – Eleną Korpusenko (autorka choreografii i układów tanecznych) znakomicie ustawił ruch sceniczny na małej scenie (Klubu Garnizonowego 2-go Korpusu Zmechanizowanego) – artyści nie tylko sobie nie przeszkadzali, ale podkreślali wręcz mówione i śpiewane teksty. I ta strona realizacji nie budziła żadnych zastrzeżeń. Muzycznie premiery zostały starannie przygotowane i poprowadzone przez dyrygenta Dariusza Bylinę (instrumentacji i aranżacji na zmniejszony skład orkiestry dokonał Tomasz Chmiel). Można było jednak odczuć pewien niedosyt we współpracy zespołu orkiestralnego ze śpiewakami wynikający zapewne z małej ilości prób orkiestrowych, prawie jednopłaszczyznowego usytuowania (z konieczności) sceny i orkiestry, a także nie najlepszej akustyki sali.

A soliści? W pierwszej premierze prym wiodła para amantów: Ewa Warta-Śmietana (Hanna Glawari) i Jan Wilga (Hrabia Daniło) – wyjątkowo korzystnie prezentowali się obok siebie; oboje dysponują bowiem nieprzeciętną aparycją sceniczną i umiejętnością wykorzystywania tego atutu. Wokalnie i aktorsko nic im nie można było również zarzucić. Prowadzili swe partie z wyczuciem, zrozumieniem i umiarem. Ona, swym delikatnym, dźwięcznym i ładnym głosem czarowała publiczność, tekst podawała z rozmarzeniem, nie kryjąc uczucia, ale i zachowując odpowiednią dawkę niezbędnej w tej roli kokieterii. Partia Hanny znakomicie leży w artystycznym emplois Ewy Warty-Śmietany! On, jak zwykle, bardzo swobodny aktorsko, pięknie śpiewający. Sympatyczną druga parę amantów stanowili Marta Poliszot (Walentyna) i Witold Wrona (Kamil). I oni mogli się podobać zarówno od strony aktorskiej, jak i wokalnej. Oba duety (zwłaszcza drugi) zaśpiewane były bardzo dobrze. Z pozostałej obsady i Andrzej Pągowski (Mirko Zeta) i Stanisław Knapik (Niegus) serdecznie bawili publiczność (przede wszystkim doskonale podawanym dialogiem). Drugą premierą zawładnęła muzyczna młodzież. Magdalena Pilarz-Bobrowska i Mateusz Zajdel (laureaci I i II-giej nagrody I Konkursu Wokalnego im. I. Borowickiej) prezentują dobrą szkołę wokalną. Magda Pilarz-Bobrowska jak na debiut sceniczny wypadła bardzo dobrze. Ładny, nośny głos, swoboda, dobry kontakt z partnerami. Podobnie Mateusz Zajdel, jeszcze student, a już podejmujący, z niezłym skutkiem, odpowiedzialne zadania aktorsko-wokalne, choć lepszy wokalnie niż aktorsko. Warszawianka Katarzyna Laskowska, znana już z Konkursu im. Borowickiej, mogła się podobać jako Walentyna (ładna barwa miłego w brzmieniu głosu). A partnerujący jej Adam Sobierajski (Kamil) to wielka nadzieja polskiej wokalistyki. Ten bardzo młody jeszcze artysta już ujawnia nieprzeciętne możliwości głosowe (piękne prowadzenie, wyjątkowa swoboda brzmienia i łatwość osiągania góry skali).

Inicjatywa Fundacji „Czardasz” przypomnienia tej operetki oraz umiejętność trafnego doboru realizatorów i atrakcyjnego zestawienia wykonawców budzą szacunek i podziw (wszystko przygotowano w niespełna trzy tygodnie, korzystając tylko z pomocy Opery Krakowskiej w zakresie udostępnienia elementów dekoracji, rekwizytów i kostiumów). Dotychczas odbyło się osiem przedstawień tej operetki (sześć na scenie przy ul. Zyblikiewicza w Krakowie, jedno w Kopalni Soli w Wieliczce w komorze „Warszawa” i jedno w sali Filharmonii Świętokrzyskiej w Kieleckim Centrum Kultury w Kielcach). Obejrzało je w sumie około 3000 widzów.

W partii Walentyny, prócz wymienionych, zaprezentowała swe wysokie umiejętności wokalne i dobre aktorstwo także Karin Wiktor-Kałucka (na co dzień solistka Opery Krakowskiej), a jako Kamil kilka przedstawień zaśpiewał Jerzy Musioł (związany ze scenami i estradami Śląska), ujmując wdziękiem i kulturą muzyczną.

Nie sposób również nie wspomnieć o ogromie pracy korepetytorki solistów, pianistki Małgorzaty Westrych, jaką włożyła w muzyczne ich przygotowanie. Jej doświadczenie w pracy ze śpiewakami (związana jest z Operą Krakowską) i wiedza muzyczna nie pozostały bez wpływu na całokształt przedstawienia.

Wesołą wdówkę doprawdy warto zobaczyć!

Jacek Chodorowski