Trubadur 3(40)/2006 Strona główna

Benefis Andrzeja Marka Stasiewicza

Podczas spektaklu Romea i Julii Sergiusza Prokofiewa w choreografii Emila Wesołowskiego odbył się uroczysty benefis pierwszego solisty stołecznej sceny Andrzeja Marka Stasiewicza (przy okazji 28-lecia pracy artystycznej). Artysta wystąpił w swej popisowej partii Merkucja jak zresztą w osiemdziesięciu spektaklach od premiery. Stasiewicz to jeden z najwybitniejszych polskich tancerzy naszych czasów. Karierę rozpoczął w Operze Bałtyckiej (absolwent Gdańskiej Szkoły Baletowej). Kreował tam rolę Wrońskiego w Annie Kareninie w choreografii Josefa Sabovčika, Colasa i Alaina w Córce źle strzeżonej w choreografii Josefa Zajko oraz tytułowego bohatera w Spartakusie w choreografii Josefa Sabovčika. Jako jedyny polski tancerz zdobył laury na prestiżowym konkursie baletowym w Jackson. Był też finalistą międzynarodowych konkursów baletowych w Warnie (1980) i Moskwie (1981). W latach 1988-1991 Andrzej M. Stasiewicz był solistą Landstheater w Linzu, a od 1991 do 1993 roku Opernhaus w Grazu (Austria). W 1993 roku wrócił do Polski i zaangażował się w Teatrze Wielkim w Warszawie. Na tej scenie stworzył kilkanaście pierwszo- i drugoplanowych ról, z których każda była prawdziwym taneczno-aktorskim majstersztykiem. Wśród nich wspomniany Merkucjo, ale także błazen i Benno w dwóch wersjach Jeziora łabędziego, Colas i Alain w Córce źle strzeżonej, książę w Dziadku do orzechów, Atos i d'Artagnan w Trzech muszkieterach i wiele, wiele innych. Jak wielokrotnie można się było przekonać Andrzej M. Stasiewicz to wyjątkowej klasy artysta, profesjonalista w każdym calu, a do tego przesympatyczny i skromny człowiek. Dlatego też wielbiciele i przyjaciele zgotowali mu wspaniały benefis, artysta niemal tonął w kwiatach, otrzymał tez różne piękne i sympatyczne prezenty. Niestety, był to jednocześnie jego ostatni występ w Romeo i Julii i jeden z ostatnich w karierze, ponieważ ten wspaniały solista od stycznia 2007 jest już emerytowanym artystą baletu. Niewątpliwie jednak na zawsze pozostanie w pamięci wdzięcznych widzów.

Katarzyna K. Gardzina