Trubadur 3(40)/2006 Strona główna

Słuchane i oglądane w Gliwicach

11.03.2006. Musical 42 Ulica (42nd Street) Harry Warrena w Gliwickim Teatrze Muzycznym.

To polska prapremiera tego znanego musicalu (odbyła się dokładnie 29.09.2005), kolejna zresztą po Footloose – wrzuć luz T. Snowa w 2002 r. i Grają naszą piosenkę M. Hamlischa i N. Simona w 2004 r. Ciekawa jest już sama historia powstania tego musicalu. Oto w 1932 roku amerykański aktor i tancerz Bradford Ropes napisał książkę pod tym właśnie tytułem, traktującą o kulisach teatrów broadwayowskich. „Umuzycznił” ową opowieść Harry Warren, a teksty piosenek napisał Al Dubin. I na tej kanwie właśnie nakręcono w 1933 roku film muzyczny, zachowując tytuł książki. Oryginał powieściowy i scenariusz filmowy stały się natomiast w 1980 roku podstawą musicalu, do którego libretto stworzyli Michael Stewart i Mark Bramble.

Gliwicka inscenizacja (Maria Sartowa – reżyseria, Tomasz Biernacki – kier. muzyczne, Jerzy Boduch – scenografia i Jacek Badurek – choreografia) jest żywa, barwna, roztańczona i rozśpiewana. Po prostu taka, jaką była w owych latach 42 ulica Nowego Jorku – centrum wodewilu i burleski. Z ponad 20-osobowej obsady, trafnie zresztą dobranej, na pierwszy plan wysuwa się Grażyna Brodzińska w roli „schodzącej gwiazdy scen”. Gra i tańczy z werwą i brawurą. A śpiewa przy tym wzruszająco, niskim, ciepłym w brzmieniu głosem. Rolę jej następczyni na scenie, a właściwie zastępczyni, powierzono młodziutkiej studentce PWST w Krakowie – Oksanie Pryjmak. I sprawdziła się. Nie jest wprawdzie tak przekonująca jak Brodzińska, ale dobrze sobie ze swą partią radzi. Zresztą i wszyscy pozostali wykonawcy potrafili wcielić się w swe role, swobodnie śpiewając, tańcząc i stepując! Myślę, że niektóre piosenki z tego musicalu (np. Walc cieni i finałowa Forty Second Street) warte są zapamiętania.

***

2.06.2006. Carmen G. Bizeta (w ruinach).

Pomysły inscenizacyjne współczesnych realizatorów przedstawień operowych często zaskakują oryginalnością. Oto Paweł Szkotak – reżyser Carmen w Gliwickim Teatrze Muzycznym akcję opery rozwijał na... widowni dawnego, poniemieckiego jeszcze, w dodatku spalonego pod koniec wojny przez Rosjan, teatru w Gliwicach. Widownię zaś umieścił na scenie owego teatru, będącego zresztą „zabezpieczoną ruiną”. Dodatkowo wprowadził do spektaklu zupełnie niecodzienne rekwizyty (ogień, woda, żywy „posążek” Madonny, wizualizacja bombardowań) i postaci (lalkarze, aktor na szczudłach). A całą akcję przesunął w lata trzydzieste XX wieku, w czas wojny domowej w Hiszpanii. Tak więc nie fabryka cygar, a pracownia krawiecka była jednym z planów akcji i nie obozowisko Cyganów i przemytników, lecz partyzantów i konwojentów nielegalnie zdobytej broni. Wprowadził także wieloplanowość (i „piętrowość”) rozgrywania poszczególnych scen. I wszystkie te zabiegi niewątpliwie „steatralizowały” inscenizację, uwspółcześniając ją równocześnie, jak to dzisiaj w modzie.

Ale przecież o randze, poziomie i powodzeniu spektaklu operowego w głównej mierze decydują jego wykonawcy – przede wszystkim śpiewacy. I od tej strony inscenizacja ta może dać widzom pełną satysfakcję. Zarówno soliści, jak i zespoły (chór, balet, orkiestra) stały się autentycznymi bohaterami spektaklu, bardzo dobrze przygotowanego muzycznie przez Tomasza Biernackiego, który ustawiony z boku „sceny”, mający niewielki kontakt wzrokowy ze śpiewakami, dyrygował praktycznie z pamięci.

Występująca w partii tytułowej Małgorzata Walewska potwierdziła swą wysoką pozycję wśród polskich, i nie tylko, mezzosopranów. Jest w znakomitej formie wokalnej. Jej głos brzmi pięknie we wszystkich rejestrach. Uwodzi także jego barwą i możliwościami. Aktorsko rolę buduje konsekwentnie: uwodzicielska, namiętna, cyniczna, tragiczna. Partneruje jej w partii Don José włoski tenor – Marcello Bedoni. Obdarzony głosem o typowo śródziemnomorskiej barwie i świetną aparycją, bardzo sprawny fizycznie (podobno był komandosem!). Ale jego interpretacja jest, powiedziałbym, dość monotonna, schematyczna. Wspaniale śpiewa znana dotąd z partii głównie operetkowych primadonna gliwickiego Teatru, Małgorzata Długosz. To wyjątkowo piękny sopran. Jest delikatna, czuła, wzruszająca, konsekwentna, choć bezskuteczna w przekonywaniu Don José. Ale to już nie jej wina. Rafał Songan – Escamillo, zawsze triumfujący i pewny siebie torreador, śpiewa swym lirycznym barytonem bardzo ładnie, choć reżyserskie ustawienie tej postaci jest co najmniej dyskusyjne (Escamillo jest wnoszony na scenę jako całkowicie nieprzytomny z upojenia alkoholowego, i w trakcie arii wydaje się być na niezłym rauszu). Realizatorzy zadbali również o doskonałych wykonawców drugoplanowych postaci opery. Wymieńmy ich wszystkich, gdyż ich udział wpłwa w znacznym stopniu na sukces spektaklu: Bogdan Kurowski (Zuniga), Andrzej Bułło (Morales), Anita Maszczyk (Frasquita), Magdalena Wilczyńska-Goś (Mercedes), Witold Wrona (Remendado), Ireneusz Miczka (Dancairo).

I na zakończenie jeszcze jedna uwaga: libretto streszczone w książeczce programowej (świetnie zresztą zredagowanej przez kierownika literackiego teatru Jacka Mikołajczyka) nie jest librettem Henry‘ego Meilhaca i Ludovica Halévy’ego. Jest to streszczenie libretta opracowanego przez Pawła Szkotaka!

 Jacek Chodorowski