Trubadur 4(41)/2006 Strona główna

Niezależnie jaka jest publiczność, daję z siebie wszystko
Rozmowa z Mariuszem Kwietniem

„Trubadur”: Czy Kraków jest dla Ciebie miejscem szczególnym?

– Mariusz Kwiecień: Bardzo szczególnym. Tutaj się urodziłem i wychowałem, w Krakowie mieszka moja rodzina i przyjaciele, z którymi podczas każdego pobytu staram się spotkać, posiedzieć wspólnie przy stole. W Krakowie rozpocząłem studia muzyczne pod kierunkiem prof. Heleny Szubert-Słysz. Tutaj po raz pierwszy wystąpiłem na scenie. Na trzecim roku Akademii Muzycznej daliśmy trzy spektakle opery Purcella Dydona i Eneasz. Było to w 1993 roku na scenie w krakowskim Solvayu, przedstawienie reżyserował Anatol Kocyłowski, jako Dydona wystąpiła Magdalena Barylak – obecnie solistka Opery Krakowskiej. Na tym właśnie trzecim roku AM wygrałem Konkurs Wokalny w Dusznikach Zdroju. Potem nastąpił wyjazd na dalsze studia do Warszawy, gdzie pod okiem prof. Włodzimierza Zalewskiego doskonaliłem głos. Brałem też udział w kursach wokalnych u prof. Ryszarda Karczykowskiego.

– Gdy w 2005 roku stanąłeś już jako sławny baryton na scenie Opery Krakowskiej (spektakl Łucja z Lammermoor G. Donizettiego) przed krakowską publicznością, co czułeś?

– Przerażającą tremę! Nie znałem tej sceny, nie miałem na niej prób. Byłem wściekły na warunki, jakie tu zobaczyłem. Nie lubię takiego śpiewania. Nigdzie na świecie czegoś takiego nie ma.

Wspominałeś, że będąc po raz pierwszy w Metropolitan Opera, czułeś się jak w niebie. Potem okazało się, że to ciężka praca. Ale opłacało się?

Tak, dwa lata szkoły w MET to praca po 8-16 godzin dziennie. Od rana nauka języków i śpiewu, wieczorami mniejsze lub większe role w spektaklach. Przede wszystkim dyscyplina. Pamiętam: raz tylko spóźniłem się 15 min., nie ze swojej winy, wtedy o mało co nie usunięto mnie z programu.

– Melomani Cię kochają, w roku 2004 za rolę w Eugeniuszu Onieginie otrzymałeś Nagrodę im. Andrzeja Hiolskiego w kategorii „Najlepsza rola męska sezonu 2001/2002“. 24.09.2006 został Ci wręczony dyplom Honorowego Członka Stowarzyszenia Miłośników Opery Krakowskiej „Aria”. Było to dla nas, krakowskich melomanów, wyjątkowe wydarzenie: „Wieczór z Gwiazdami MET”, w którym wzięła udział, na Twoje zaproszenie, Małgorzata Walewska.

– Dla mnie też był to wyjątkowy wieczór. Cieszę się i dziękuję za to wyróżnienie. Dyplom, który przedstawia portret Jana Kiepury namalowany przez artystę Romana Hennela, powiesiłem na honorowym miejscu w gabinecie nad moim biurkiem.

Odnosisz sukcesy na całym świecie. Czym różni się publiczność operowa USA, Japonii, Moskwy, gdzie otwierałeś tegoroczny sezon w Teatrze Bolszoj Eugeniuszem Onieginem?

W Huston, skąd ostatnio przyleciałem, prawie noszą mnie na rękach, w Metropolitan Opera publiczność reaguje bardzo gorąco, w Tokio – reakcja niesamowita, po przedstawieniu zawsze ok. 500 osób czeka na autograf, przychodzą z afiszami i płytami do podpisu. W Moskwie najchłodniejsza, może powoduje to położenie geograficzne.

– Masz mieszkania w Krakowie i w Nowym Jorku na Manhattanie. Czy są do siebie podobne? Jak się czujesz w każdym z nich?

Są zupełnie różne. W Krakowie jestem w domu, w nowojorskim jestem u siebie, czuję, że tam jest moje miejsce. Mieszkam w sercu Nowego Jorku, blisko MET, mam do teatru 10 min. drogi pieszo.

Jesteś komunikatywny, bezpośredni, masz mnóstwo przyjaciół na całym świecie. Czy bardzo Cię męczą?

Nie mam mnóstwa przyjaciół, tylko kilkoro. Mnóstwo mam znajomych. Męczą mnie ci, którzy uważają się za moich przyjaciół.

Czy jesteś typowym, grymaśnym gwiazdorem?

Różne są gwiazdy. Są primadonny, do których niemal nie da się podejść. Jeżeli uda się komuś osiągnąć szczyty kariery, warto, by jednak pozostał człowiekiem. Boskość jest przewidziana tylko dla jednej instytucji, która jest gdzieś ponad nami. Grymaśnik? – nie, w dniu spektaklu czasem jestem rozdrażniony, gdyż koncentruję się wyłącznie na tym, co mnie czeka – na przedstawieniu.

Stajesz na scenie, masz przed sobą często wielotysięczną publiczność, czy wy czuwasz atmosferę widowni? Czy masz czas zastanowić się, czy Cię lubią, jak przyjmą? Czy jest to publiczność wyrobiona, czy przypadkowa?

Zawsze przez pierwsze takty jestem spięty, podenerwowany. Jeżeli z głosem wszystko jest w porządku, staram się zaskarbić sobie przychylność publiczności. I tak do pierwszych oklasków. Po pierwszej arii czy duecie trema przechodzi i jestem swobodny. Natomiast jeżeli jest to Mozart, którego lubię i najczęściej wykonuję, nie mam tremy. Niezależnie jaka jest publiczność, daję z siebie wszystko.

Pasja fotografowania – skąd się wzięła u Ciebie chęć podpatrywania natury?

Jak każdy mężczyzna jestem wzrokowcem, a ponieważ nie mam talentu malarskiego, łatwiej jest mi uwieczniać to, co natura już ,,namalowała”.

Podróżując po świecie, masz możliwość obserwować niezwykłe zjawiska przyrodnicze. Masz w swej kolekcji piękne, artystyczne zdjęcia zrobione przez siebie: ludzi, kwiatów, motyli, zwierząt. Czy lubisz zwierzęta, czy masz swojego ulubieńca w domu?

Bardzo kocham, lecz nie mogę mieć w domu zwierzaka ze względu na liczne podróże. Gdybym miał kota lub psa, stale narażałbym go na stres związany z rozstaniem, a zabierać go ze sobą byłoby niemożliwe. Oprócz tego jestem pedantem. Nie zniósłbym sierści w domu lub podrapanych mebli.

To prawda, jesteś pedantem. Twoje krakowskie mieszkanie jest pięknie, z dużym smakiem urządzone. Panuje tu czystość i porządek. A meble przez Ciebie osobiście zaprojektowane są niezwykłe i bardzo interesujące. Wracając do pasji – Stowarzyszenie Miłośników Opery Krakowskiej „Aria“ zaplanowało wystawę Twoich fotografii tu, w Krakowie. Ma ona mieć miejsce w Dworku Białoprądnickim w połowie marca 2007. Czy zgodzisz się przy okazji wykonać choć krótki koncert przy akompaniamencie fortepianu?

Jak najbardziej. Każdy kontakt z krakowskimi melomanami jest dla mnie przyjemnością.

Będziesz teraz więcej w Europie. Gdzie będzie można podziwiać Cię w najbliższych miesiącach?

Po występach w Seatle (USA) przybędę do Wiednia, gdzie zaśpiewam w Napoju miłosnym, potem do Hamburga i Monachium – Cyganeria, koncertowe wykonanie z Anną Netrebko i Rolandem Villazonem plus nagranie płyty. Następnie: Moskwa, Warszawa.

No i Tokio, gdzie po raz pierwszy wykonasz partię Escamilla w Carmen.

Tak, tak mają wyglądać moje najbliższe miesiące.

A co nastąpi po Tokio?

Otwarcie sezonu w Metropolitan Opera Łucją z Lammermoor, potem Covent Garden – Traviata i jeszcze raz Seatle – po raz pierwszy wystąpię w Purytanach Belliniego.

Czy wiesz, jak bardzo krakowscy melomani czekają na Ciebie? Jak marzymy właśnie o Escamillu w Twoim wykonaniu?

Przypuszczam, że w nowym gmachu Opery Krakowskiej, który rośnie jak na drożdżach, doczekamy się wspólnie nowych, interesujących inscenizacji, w których może i dla mnie pojawią się role. A ja na pewno z radością takie propozycje przyjmę.

Większość melomanów, przynajmniej w Polsce, woli wystawianie oper w sposób tradycyjny. Jak myślisz, czy tak modne obecnie uwspółcześnione realizacje utrzymają się, czy doprowadzą do upadku opery jako gatunku sztuki? Wielkie, liczące się w świecie teatry operowe takie jak MET czy La Scala opierają się na nowoczesnych produkcjach i nie narzekają na brak publiczności.

Każda inscenizacja, zarówno tradycyjna, jak i nowoczesna, jeżeli jest dobra, przyciągnie publiczność. Starsi, przyzwyczajeni do tradycji zobaczą coś nowego. Młodzi, poznający dopiero ten gatunek sztuki, powinni mieć możliwość kontaktu z różnymi sposobami wystawiania oper. Sukces zależy od reżyserii, doboru śpiewaków oraz dyrygenta i orkiestry. Jeżeli wszystko na scenie gra – publiczność z pewnością będzie zachwycona. A przecież o nią tu chodzi.

3 grudnia po raz pierwszy mogliśmy posłuchać w Twoim wykonaniu pieśni polskich. Oczarowałeś publiczność w Krakowie, Gliwicach i w Warszawie interpretacją i kulturą wykonania. Pozwolę sobie przytoczyć fragment recenzji red. Anny Woźniakowskiej z Dziennika Polskiego:... w każdej prezentacji Mariusz Kwiecień był doskonały. Nie wiem co bardziej podziwiać – czy urodę głosu, którym włada z perfekcją, czy głębokie zrozumienie tekstu zarówno słownego, jak i muzycznego. Rzadko zdarza się w tak młodym wieku tak wrażliwa dojrzałość.

Bardzo dziękuję za tak życzliwą recenzję i cieszę się, że mogłem zaprezentować ten gatunek muzyki.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia znów w Krakowie.

rozmawiały Elżbieta Gładysz i Małgorzata Rakowska