Trubadur 2(43)/2007 Strona główna

Rudolf zawsze stoi obok!
Rozmowa z Mirellą Freni

„Trubadur”: Dzięki Konkursowi Moniuszkowskiemu mamy możliwość spotkania i rozmowy z jedną z najwspanialszych śpiewaczek, legend dwudziestowiecznej opery.

– Mirella Freni: [śmiech] Nie, nie! Jestem zwykłą, prostą śpiewaczką, której udało się spełnić marzenia i śpiewać długo, w różnorodnym repertuarze, w licznych teatrach. Tylko tyle.

Pani kariera rozwijała się stopniowo i powoli, najpierw był lżejszy repertuar…

…Bellini, Mozart, po wielu, bardzo wielu latach Verdi. Młody śpiewak, nawet jeśli bardzo szybko pozna tajniki techniki wokalnej, nie ma jeszcze pełnej dojrzałości fizycznej oraz, przede wszystkim, nie ma jeszcze doświadczenia i swego rodzaju obycia na scenie. Powtarzam moim studentom: spójrzcie na drzewa! One rosną długo, po wielu latach wzrostu ich gałęzie są mocne i wytrzymałe. Natura uczy nas wszystkiego, trzeba po prostu czasu, żeby wątłe gałązki stały się wielkimi konarami. Tak samo jest z organizmem człowieka, młody śpiewak nie jest w stanie fizycznie sprostać wymaganiom stawianym przez niektórych kompozytorów.

I dlatego Pani głos w Adrianie, Fedorze czy operach Czajkowskiego pozostał świeży i młody.

– Tak, ponieważ byłam cierpliwa i czekałam na odpowiedni czas. Starałam się jak najlepiej opanować technikę i sztukę oddechu, dzięki temu, gdy skończyłam już 60 lat, mogłam bez wysiłku występować jako Joanna d’Arc Czajkowskiego. Właściwie jeszcze w tej chwili mogłabym występować na scenie, ale już mi się po prostu nie chce, jestem trochę zmęczona. Poza tym w końcu mogę normalnie żyć, jeść lody, ubierać się z większą swobodą i nie martwić się ciągle, czy złapię jakąś infekcję. Dlatego bez większego żalu mogłam podjąć decyzję o zakończeniu kariery. Wreszcie jestem wolna!

Wielu młodych nie ma tyle cierpliwości co Maestra i natychmiast po zakończeniu nauki chce śpiewać Verdiego czy Wagnera.

– I to jest właśnie ich podstawowy błąd i grzech. W ten sposób niewiele osiągną i z pewnością nie zrealizują się ich marzenia o wielkiej karierze. Powtórzę jeszcze raz to, co mówiłam przed chwilą: sam głos nie wystarczy, trzeba pozwolić ciału dojrzeć w sposób naturalny, tego procesu nie wolno popędzać, trzeba zbierać doświadczenia, trzeba dbać o ciało, muskulaturę, trzeba cierpliwości. W ciągu swojej kariery spotkałam wiele śpiewaczek obdarzonych głosem o wiele piękniejszym niż mój, występowały one jednak kilka lat, a potem zaczynały po prostu skrzeczeć. Były niczym meteory. A teraz ich nazwisk nikt nie pamięta. To była z pewnością dla nich ogromna tragedia, ale płaciły niestety cenę za brak cierpliwości. Nie bez winy są też oczywiście niektórzy dyrektorzy teatrów i reżyserzy, dla których nie liczy się dobro artysty, lecz ich wizje. Dlatego obsadzają oni młodziutkich śpiewaków w wymagających rolach, ponieważ chcą widzieć na swych scenach młodych, szczupłych aktorów. A jak oni stracą głos, to decydenci poszukają kolejnych, a potem jeszcze kolejnych…

Mówiła Maestra, że są piękne głosy, wciąż się pojawiają nowe. Dlaczego jednak tak niewielu jest artystów takiego formatu, jak w latach 60. i 70. ubiegłego wieku?

To jest problem, który bezpośrednio wiąże się z tym, co mówiłam przed chwilą. Rzeczywiście głosów jest wiele, lecz niewiele osobowości i indywidualności wokalnych. Ktoś obdarzony przez naturę zjawiskowych głosem od razu chce objawić światu swoją wielkość, nie myśli, żeby konstruować, mozolnie budować swoje umiejętności zarówno techniczne, jak i interpretacyjne. Bez dogłębnej interpretacji, szczegółowego wniknięcia w partyturę i osobowość kreowanego bohatera, nie można pokazać nic oryginalnego. Stąd słuszne narzekania, że obecnie tak mało jest śpiewaków charyzmatycznych, zindywidualizowanych. Brak cierpliwości i pośpiech są tego najważniejszą przyczyną. Jeżeli śpiewak dostrzega jakieś swoje problemy, nie może przejść nad nimi do porządku dziennego, musi się zatrzymać, zastanowić, zwrócić się o pomoc, poszukać rozwiązania. A coraz częściej możemy słuchać śpiewaków, którzy mają głos, jednak z powodu jakichś niedostatków nie mogą ukazać wszelkich odcieni i niuansów wykonywanej postaci, nie potrafią różnicować barw. To co prezentują, to nie jest przecież sztuka! Nie da się zbudować domu, zaczynając od dachu czy nawet ścian, u podłoża musi lec solidny fundament, w innym wypadku cała konstrukcja runie.

Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na kolejny problem, jaki często pojawia się wśród młodych śpiewaków i który obserwowałam także w czasie przesłuchań Konkursu Moniuszkowskiego. Otóż dlaczego tak źle wypadają prezentowane na estradzie konkursowej arie? Ponieważ artyści często nie uświadamiają sobie, że nie istnieje aria bez kontekstu, że ona jest częścią całej opery. Nie można zapominać, że śpiewane słowa są do kogoś kierowane, sopranistka wykonująca arię Mimi musi pamiętać, że Rudolf zawsze stoi obok!

Wspominała Pani, że coraz większą rolę w teatrach operowych zaczynają odgrywać reżyserzy…

– … a ja jestem stara i przyzwyczajona do reżyserii tradycyjnej [śmiech]. A tak poważnie, to nie mogę się zgodzić, żeby reżyser wszystko zmieniał, przewracał libretto do góry nogami, nie liczył się z intencjami kompozytora. Nie można zapominać, że opera to nie tylko muzyka i śpiew, lecz także akcja, teatr. Wiemy oczywiście, że wiele treści operowych jest miałkich i banalnych, ale trudno, trzeba się z tym faktem pogodzić i przyjąć operę taką, jaka ona jest. Nie mam nic przeciwko unowocześnianiu reżyserii, nawet przeciwko przenoszeniu akcji w inne miejsce i inny czas, są jednak pewne granice, a ich przekroczenie powoduje całkowite wypaczenie intencji autorów dzieła. I z tym już zgodzić się nie mogę. I żadna, nawet najbardziej nowoczesna reżyseria nie może stać w sprzeczności z muzyką! Jeżeli niektórzy uważają, że opera to pluszowy przeżytek i chcą ją za wszelką cenę unowocześnić i przewietrzyć, niech idą do Luwru i domalują Monie Lizie wąsy. Ten obraz też jest stary i nienowoczesny. Zupełnie jak opera…

Miała Maestra w repertuarze liczne i bardzo różnorodne role. Które z nich są Pani najbliższe?

– To bardzo trudne pytanie. Kochałam wszystkie partie, które dane mi było wykonywać na scenie. W niektórych rolach pojawiałam się bardzo często, inne śpiewałam rzadko, jednak wszystkie one były moimi dziećmi. A dzieci kocha się tak samo. Po prostu nigdy, jeśli jakaś partia nie podobała mi się, nie przemawiała do mnie, nie podejmowałam się jej interpretacji. Śpiewak musi umieć odmawiać i musi rozważnie podchodzić do propozycji. Jeżeli, nawet gdy wokalnie jakaś partia jest odpowiednia, śpiewak nie czuje, że ma coś do powiedzenia w danej roli, nie powinien się za nią brać. Czuję się spełniona i szczęśliwa, zaśpiewałam więcej, niż mogłam to sobie w młodości wymarzyć, nawet jeśli po drodze wiele propozycji musiałam odrzucić.

Jak Pani myśli, jaka jest kondycja współczesnej opery i jaka jest jej przyszłość?

– Gdy byłam małą dziewczynką, słyszałam i czytałam wielokrotnie, że opera się skończyła, że umiera, że jest anachroniczna i nie ma żadnej przyszłości. Potem przez pół wieku występowałam na scenie i jakoś nie zauważyłam, że mam do czynienia z trupem [śmiech]. Mam nadzieję, że opera cieszyć się będzie dobrym zdrowiem, a pewne trudności, związane przede wszystkim z kształceniem i rozwojem kariery młodych śpiewaków, uda się przezwyciężyć. Najważniejsza jest oczywiście publiczność i z moich obserwacji wcale nie wynika, że ona się zmniejsza. Wprost przeciwnie, a w dodatku jest to publiczność wrażliwa, inteligenta i znająca się na rzeczy, co mogłam obserwować także w reakcjach na występy uczestników konkursu.

Dziękujemy serdecznie za rozmowę.

rozmawiali Tomasz Pasternak i Krzysztof Skwierczyński