Trubadur 4-1(45-46)/2007-08 Strona główna

Być Artystą
Być jak Callas w Teatrze Muzycznym w Łodzi

Hasło „Maria Callas“ to kwintesencja sukcesu, perfekcji, wyżyn artystycznych, rewolucyjnego i indywidualnego podejścia do sztuki. Diva Stulecia jest jednak także synonimem oddania i poświęcenia operze, być może właśnie ze względu na nieodwzajemnioną miłość nie mogła dłużej śpiewać, być może dlatego przedwcześnie zmarła. Artystka jest legendą, każdy śpiewak marzy, by być jak Callas. W przedstawieniu Tomasza Koniny rocznica jej śmierci zjednoczyła starzejących się emerytów, przebywających w fikcyjnym domu Artysty-Weterana (takim jak mediolańska Casa di Verdi) do przygotowania wieczoru ku czci.

Bohaterowie spektaklu z konieczności lub własnego wyboru znaleźli się w domu spokojnej starości, wspominają swoje sukcesy, żyjąc w poetyckiej ułudzie i zwyczajnej ludzkiej samotności. Starzeją się z godnością, choć przede wszystkim nieco egzaltowanie pielęgnują własną przeszłość. Każdy też chce, jak za dawnych czasów, nieustannie być w centrum, zwracać na siebie uwagę, zaspokajać artystyczną potrzebę próżności. Renata (Elżbieta Walaszczyk) żyje mitem wiedeńskim, nieustannie czekając na telefon z Wiednia. Margaret (Jolanta Gzella) śpiewa arię z Wielkiej Księżny Gerolstein wymachując bezustannie szablą, Maria (Anna Walczak) udziela wyniosłych lekcji śpiewu i porad ogólnoartystycznych, Momo (Andrzej Fogiel) kradnie jedzenie. Zachowują się jak rozkapryszone dzieci, dlatego też pracownicy domu Bob (Piotr Płuska) i Veronica (Aleksandra Drzewicka) mają bardzo dużo roboty.

Inscenizacja Tomasza Koniny Być jak Callas rozgrywa się w przestrzeni foyer remontowanego obecnie Teatru Muzycznego w Łodzi. W pierwszej części uczestniczymy w przygotowaniach do spektaklu. Artystów jednoczy i dzieli jednocześnie wspólne przedsięwzięcie, każdy bowiem chce być jeszcze raz gwiazdą. Podczas części drugiej oglądamy owoc ich przygotowań. Wieczór pamięci Callas przeradza się w wieczór hołdu sztuce, artyści-weterani prezentują to, w czym byli najlepsi. Każdy wkłada najlepszy strój - krynoliny, mundury, kapelusze, rękawiczki. Robi się więc pomieszanie z poplątaniem, a my oglądamy operetkę do kwadratu, a nawet do sześcianu. I dlatego też prawdziwą. Niesamowita jest scenografia, a właściwie jej brak - artyści piszą na flipcharcie, gdzie są i co publiczność powinna sobie wyobrazić, nie mają przecież środków na wystawne dekoracje. Doskonała jest aria Księżnej Gerolstein Kocham żołnierzy w wykonaniu Jolanty Gzelli, podczas której - ponieważ aria wykonywana jest po francusku - konferansjer przerzuca tablice z tekstem, komentując je.

Akademia rozpoczyna się fragmentami Hrabiny Maricy, ale program na bieżąco się zmienia. Cały spektakl przeradza się nie tyle w postmodernistyczny wodewil, ile wielki i niezwykły teatr. Z błahych i codziennych z pozoru wydarzeń powstaje swego rodzaju manifest artystyczny, artyści mówią i robią rzeczy ważne. Takie potraktowanie tematu - z przejaskrawieniem, ale i sercem, może udać się tylko wytrawnym reżyserom. Konina zrobił wybitny spektakl, poświęcony oddaniu sztuce, podejściu do kariery, wyborom życiowym. Wykonywane przez artystów utwory to ich sposób na nieśmiertelność, osobisty hymn życia. Wzruszający jest występ Danuty Łopatówny (obchodzącej 45-lecie obecności na scenie), która melorecytuje słynne Plaisir d'amour, wspominając minione rozkosze miłości starym, łamiącym się głosem. Przynosi to niesłychany efekt. Podobnie duet z operetki Wiktoria i jej huzar zaśpiewany z Andrzejem Foglem Myszko, to była cudowna noc ma wielką siłę, gdy dwoje starszych ludzi wspomina miłosne uniesienia, które już się nie powtórzą.

Wszyscy występujący byli znakomici, może dlatego, że w jakimś stopniu grali siebie i - paradoksalnie - swoje ograniczenia. Czeska harfistka (Helena Stiksova-Padkowska), Sergio (Ziemowit Wojtczak), roztargniona pianistka, występująca w okazałych kapciach nałożonych do pięknej balowej sukni (Danuta Antoszewska) i inni, wszyscy odnaleźli się w zaproponowanej przez reżysera konwencji.

Podczas finału wszyscy po kolei artyści przedstawiają się i mówią dlaczego postanowili zostać artystami. Daje to piorunujące wrażenie, a takiego natężenia nastroju dawno już nie doświadczyłem w teatrze. Rzadko zdarza się oglądać wybitne przedstawienie, przygotowane nie tylko rękami mistrza, ale też szanującego i rozumiejącego oddanie sztuce artysty. Bo takim reżyserem jest Konina. A pozornie anty-sceniczny, rozgrywany poza sceną spektakl długo mieć będę w pamięci.

Tomasz Pasternak