Trubadur 4-1(45-46)/2007-08 Strona główna

Cosi fan tutte w La Scali

W listopadzie 2007 r. miałem okazję obejrzenia i usłyszenia po raz pierwszy w mediolańskiej La Scali (ale za to aż trzy razy) Cosi fan tutte Mozarta. Przedstawienie w ramach „Progetto Accademia“ w wykonaniu najlepszych stypendystów Accademia di perfezionamento per cantanti lirici przy La Scali i młodych śpiewaków, którzy do niedawna byli słuchaczami Akademii, której dyrektorem artystycznym jest Leyla Gencer. Historyczna już produkcja w reżyserii Michaela Hampe oraz scenografia i kostiumy Mauro Pagano (dla mnie niezwykle piękne). W premierowej obsadzie Fiordiligi - Teresa Romano, śpiewała pewnie bez większych problemów, pełnym, mocnym głosem. Dorabella - Francesca Ruospo pomimo ładnego timbru wydawała się w wielu momentach niepewna, chociaż mogło to być spowodowane emocją debiutu. Była jako Dorabella może zbyt delikatna, wrażliwa. Despina - Nino Machaidze o ładnym, dobrze ustawionym głosie o mocy jednak ograniczonej. Ciekawa aktorsko. Stworzyła postać jakby wziętą z comedia dell'arte - świata, który jest udany, wymyślony. We wszystkich swych wcieleniach jest ciągle „udawaczką“, najpierw jako pokojówka, potem lekarz i notariusz. Wszystko to robi z dużym wdziękiem i lekkością. Do końca nie wiadomo, czy dla obu sióstr jest powiernicą, przyjaciółką, czy po prostu „rufianą“ (rajfurą), ale i postacią najbardziej dojrzałą z całego towarzystwa. Wydaje mi się, że śpiewaczka pomimo niezaprzeczalnego talentu (tudzież urody), ma również dużo szczęścia. Miała już kilka wcale nie drugorzędnych ról w La Scali, z których chyba najznaczniejszą była Maria w Córce pułku Donizettiego, śpiewana przez nią na zmianę z Désirée Rancatore; w marcu 2008 r. zaśpiewała Laurettę w Giannim Schichi Pucciniego, natomiast na zakończenie sezonu w przez cały lipiec idącej Cyganerii w historycznej już reżyserii i scenografii Franco Zeffirellego będzie Musettą, która w moim odczuciu jest jakby dla niej stworzona. W premierowym spektaklu Cosi największy jednak sukces odniósł Fabio Capitanucci o pięknym, ciepłym, jednolitym barytonie, autorytatywnym wolumenie głosu poruszający się po sceniez wielką swobodą i lekkością (pomimo znacznej postury i niewielkiej już nadwagi), momentami z zawadiacką vis comica. Zaraz po ukończeniu Akademii los się do niego uśmiechnął. Nie tylko w Italii, ale i na całym świecie zaczyna śpiewać pierwszoplanowe role w coraz bardziej prestiżowych teatrach. Tenor Leonardo Costellazzi w roli Ferranda pomimo szczerych chęci moim zdaniem nie sprostał wymaganiom. Głos nieduży, że momentami zaledwie dał się słyszeć, wydawało się, że nie śpiewał ,a recytował. Elia Fabbian jako Don Alfonso o głosie trochę wyblakłym wykonywał swą partię jakby trochę z przymusem, bez nadzwyczajnego aktorstwa, które w tej roli byłoby niezbędnym dodatkiem. Tym niemniej stworzył postać prawie filozofa, który poznał na tyle życie, by brnąć przez nie bez złudzeń.

Następnego dnia śpiewała druga obsada, a mnie wydawało się, że właśnie ta powinna być premierową (w poprzednim spektaklu według mnie jedynie Fabio Capitanucci stworzył wielką kreację). Przedstawienie to miało aż kilka znakomitych głosów z Natalią Gavrilan na czele. Ta młoda śpiewaczka obdarzona talentem wokalnym i scenicznym, stworzyła niezwykłą postać Dorabelli. Piękna barwa i niezwykle rozległa skala głosu pozwala śpiewać jej nie tylko partie mezzosopranowe, ale i sopranowe. Duży temperament sceniczny, skrząca dowcipem, chociażby w scenie, kiedy stojąc na ustawionej przy oknie otomanie i bawiąc się firankami śpiewa E amore un ladroncello (na koniec zeskakuje zalotnie). Zupełnie inna od jej poprzedniczki z premiery. To właśnie ona, Gavrilan, była królową wieczoru. Burza oklasków, kiedy wychodziła do ukłonów a po przedstawieniu na portierni przy wyjściu dla artystów najbardziej oblegana i obfotografowywana. Szkoda, że tak rzadko śpiewa w tym teatrze, gdzie nie przewija się zbyt dużo śpiewaczek tej klasy. Fiordiligi - Eleni Joannidou (Greczynka urodzona w Polsce!) zdecydowanie przewyższała swoją poprzedniczkę z premiery. Już na początku z dużą swobodą i brawurą zaintonowała Come scoglio pięknej barwy i o szerokiej rozpiętości sopranem. Stworzyła też postać zupełnie inną od dziarskiej Romano. Była romantyczną marzycielką (przynajmniej na początku) pełną subtelności i niepokoju. Despiną była Koreanka Je Won Joo, nie ustępująca swojej gruzińskiej poprzedniczce głosem. Nino Machaidze aktorsko była jednak bardziej wyrazista. Zdecydowanie lepszy od Ferranda z premiery był Filipińczyk z USA Artur Espiritu. Głos dużo mocniejszy, wydobywający się z niebywałą łatwością, ładna barwa sprawiały miłe wrażenie. Guglielmem był Guido Loconsolo. Ten dopiero co zaczynający swe sceniczne doświadczenia śpiewak na pewno nie jest jeszcze tak pewnym wokalnie, jak jego poprzednik z premiery Fabio Capitanucci, lecz moc i barwa głosu idą w tym samym kierunku, a doskonała już technika i duża kultura śpiewu na pewno były dużym plusem tego barytona. Wspaniali byli Guglielmo i Ferrando z tak chwytającym za serce Il core vi dono, kiedy zajeżdża łódź a na niej grająca serenadę orkiestra w czerwonych, przetykanych złotem turbanach i tegoż koloru kubrakach oraz w typowych wyszywanych góralskich albańskich spodniach, prawie identycznych, jak te, które noszą górale na Podhalu. Tak samo ubrani nasi wąsaci „Albańczycy“, czyli Guglielmo i Ferrando, którzy powoli zbliżają się do Dorabelli i Fiordiligi z girlandami czerwonych róż, a z obu stron dwóch małych paziów w czerwieni z naręczami też czerwonych róż, które składają obu paniom. Znów scena podpisywania aktu ślubnego, Dorabella i Fiordiligi we wspaniałych wyszywanych złotem sukniach z szarfami i bordowych płaszczach z trenami, niczym cesarzowe, natomiast „Albańczycy“ w turbanach i też bordowych kontuszach jak sułtanowie, a dokoła ogromne świeczniki tonące w bukietach kwiatów. Cały ten przepych trochę barokowy neapolitańskiego dworu Burbonów wymieszany z tym wschodnim, tureckim „Albańczyków“, więc młodym dziewczynom dużo łatwiej wpaść w ramiona dwóm młodzieńcom w orientalnych strojach tak egzotycznych, a zarazem naturalnych, pełnych słońca i ciepła (w czym dużo Południa), niż dwóm dobrze wychowanym i formalnym oficerkom. Prócz kostiumów z epoki także wspaniałe dekoracje. Oba wejścia do domu pokryte piękną zdobioną maioliką (ze znanej królewskiej fabryki porcelany Capodimonte?). Ogród nad morzem zalany słońcem Neapolu, a w dali błyszcząca zatoka i już prawie we mgle przyczółek z kościołem dzielnicy Santa Lucia.

Myślałem, że uda mi się zobaczyć oraz usłyszeć i trzecią obsadę, lecz po dwóch tygodniach, kiedy przyszedłem do La Scali, znów szła ta druga. W roli Despiny miała być Nino Machaidze, lecz w ostatnim momencie zastąpiła ją jej rodaczka Irina Kapanadze, chyba lepsza głosowo od dwóch poprzednich. Mocny o miłym brzmieniu sopran, może tylko zbyt arystokratyczna, jak na pokojówkę.

Amir Z. Szlachta