Trubadur 4-1(45-46)/2007-08 Strona główna

Druga szansa Żaków

Bunt żaków to pierwsza opera, jaka powstała w Polsce po II wojnie światowej; prapremiera odbyła się w 1951 r. we Wrocławiu. Zgodnie z socrealistycznymi trendami bohaterem była zbiorowość krakowskich żaków, którzy domagają się od bezdusznych władz sprawiedliwości za śmierć kolegi. Dziś ta ideologia jest dla nas oczywiście nie do przyjęcia, co jednak nie powinno przeszkadzać współczesnej publiczności w zapoznaniu się z walorami muzycznymi dzieła. M. in. dlatego Łukasz Borowicz, kierownik muzyczny przedsięwzięcia, zdecydował się na olbrzymie skróty w partyturze sięgające mniej więcej połowy materiału. Skróty i zmiany były też konieczne ze względu na to, że wykonawcami i realizatorami byli bardzo młodzi ludzie, głównie studenci trzech warszawskich uczelni artystycznych. Premiera opery Tadeusza Szeligowskiego przygotowana została wspólnymi siłami Akademii Muzycznej, Teatralnej i Sztuk Pięknych. Ma być to początek ściślejszej współpracy uczelni nad podobnymi projektami mającymi stanowić swoisty „poligon doświadczalny” dla przyszłych śpiewaków i muzyków, ale także, a nawet przede wszystkim, reżyserów, scenografów i choreografów, bo w tych dziedzinach bardzo trudno zadebiutować młodym ludziom.

Realizatorzy-studenci: Adam Biernacki – reżyser, Paulina Czernek – scenograf, Anna Puchalska – projektantka kostiumów i Alicja Złoch – ruch sceniczny pokazali operę Szeligowskiego trochę na przekór ideologii wpisanej w dzieło. Efektem tej współpracy była całkiem sensowna, w dużej mierze abstrakcyjna inscenizacja. Mimo niemal całkowitego braku dekoracji (proste ławy i stoły, w tle bardzo ładne wizualizacje autorstwa Pauliny Czernek) miało się wrażenie, że w ten sposób Bunt żaków mógłby być wystawiony w okresie, gdy został napisany. Wykonawcy byli ubrani w proste, bure mundurki, na które nakładali elementy strojów wskazujące na postaci, które w danym momencie odtwarzali – krynolina, epolety, kreza, płaszcz, toga. Soliści i chór, którzy w danym momencie nie uczestniczyli w akcji scenicznej, stawali na baczność lub siadali w rzędach z boku sceny. Przypuszczalnie reżyser chciał pokazać spektakl prezentowany przez pensjonariuszy zakładu penitencjarnego, nad którymi nadzór sprawują stojący za ich plecami dozorcy. Było to szczególnie widoczne po zakończeniu spektaklu, w trakcie ukłonów.

Mimo całej pomysłowości pracy reżysera i wykorzystania oszczędnych środków, spektakl niekiedy sprawiał wrażenie chaotycznego i przeładowanego działaniami aktorskimi. Czasami można było sobie darować kolejne przestawienie stołów i ław, czasami było ono też zbyt dosłowne. Odniosłyśmy wrażenie, że Adam Biernacki reżyserował scenki (to, co zawarte w libretcie), a nie operę wraz z jej muzyką i zawartym w niej nastrojem. Najbardziej wartościowym elementem jego pracy był pomysł obudowania spektaklu dodatkowym kontekstem nawiązującym do czasów powstania utworu i obowiązującej wtedy ideologii pokazanej w sposób prześmiewczy. Ogromną pracę musiał wykonać kierownik muzyczny przedstawienia Łukasz Borowicz, który dokonał skrótów w partyturze oraz przetransponował ją z wielkiej orkiestry i kilku chórów w kameralne dzieło, które można było wystawić na małej scenie z towarzyszeniem niewielkiego zespołu instrumentalnego. Tam, gdzie było to niezbędne, harmonię orkiestry uzupełniał fortepian, przy którym zasiadła Ella Susmanek.

Wielkim zaskoczeniem dla nas była uroda muzyki i harmoniczna pomysłowość kompozytora – szkoda, że nie mamy okazji – na żywo czy na nagraniach – zapoznać się z tym utworem w całości. Ale i tak była to bardzo cenna inicjatywa, przybliżająca choć w ten sposób tak mało znaną szerszej publiczności twórczość Tadeusza Szeligowskiego. Dodatkową zaletą była możliwość posłuchania młodych artystów, których być może wkrótce będziemy mieli okazję zobaczyć na naszych scenach operowych.

Należy od razu zaznaczyć, że większość z nich bardzo dobrze wykonała swoje zadania. Główną partię bakałarza Jana Konopnego powierzono znanemu już niektórym melomanom Mateuszowi Zajdlowi. Posiada on tenor liryczny o przyjemnej barwie oraz prawdziwe zacięcie aktorskie, co pozwalało mu wiarygodnie wcielić się w odgrywaną postać i zdobyć uznanie publiczności.

Jako córki burmistrza słuchaliśmy Doroty Jasińskiej, utalentowanej młodej sopranistki o silnym i ciekawym głosie. Szczególnie pozytywne wrażenie sprawiła na nas w pożegnalnym duecie. Dość odpychającą postać króla Zygmunta Augusta stworzył Artur Janda o mocnym, mięsistym basowym głosie. Zwrócił również naszą uwagę młody baryton Krzysztof Chalimoniuk jako Jan Kurzelowita. Wyraziste role stworzyli również Hanna Hozer – Marta, Bartłomiej Matuszak – Prokopiades oraz Artur Rożek i Paweł Bazan – profesorowie.

Niestety spektakl ten można było obejrzeć zaledwie trzy razy, mamy nadzieję, że ta inicjatywa będzie również kontynuowana i rozwijana w następnych latach, bo to i dobra szkoła dla młodych artystów, i gratka dla publiczności – szkoda, że tak mało rozpropagowana.

Katarzyna K. Gardzina, Katarzyna Walkowska