Trubadur 4-1(45-46)/2007-08 Strona główna

Lalka, cadillac i biały fortepian

Operę można przenosić w czasie w różny sposób – dobry i zły, mądry lub głupi, sensowny lub też alogiczny. Ostatnio w TW-ON mieliśmy pozytywny przykład przeniesienia Opowieści Hoffmanna Offenbacha w lata 50. XX wieku oraz wykorzystanie efektów niemieckiego ekspresjonizmu filmowego. Dokonał tego zaproszony wreszcie do Warszawy Harry Kupfer, którego inscenizacja była częściowym przeniesieniem jego wcześniejszej realizacji tego dzieła z Berlina. Pomysł reżysera co prawda pozbawił operę Offenbacha urody XIX-wiecznych salonów i baśniowej Wenecji, ale za to dobrze korespondował z mroczną, tajemniczą atmosferą twórczości Ernsta Theodora Hoffmanna, na której oparto libretto. Inscenizacja była spójna i konsekwentna, ale też dynamiczna – czasem może aż za bardzo. Zwłaszcza w prologu często przez scenę przejeżdżały elementy dekoracji, nie tylko wprowadzające zamieszanie i rozpraszające uwagę widzów, ale i zbytnio hałasujące. Reżyser źródło działania bohatera umieścił w jego alter ego (La Muse, Nicklausse), które przypominało bardziej demona zwodzącego swą ofiarę na manowce. Najbardziej udany był pomysłowo i konsekwentnie rozwiązany akt I – Olimpia. Akcja rozgrywa się w sterylnym laboratorium Spalanzaniego jak z filmów Fritza Langa. Estetyka ta doskonale pasowała do opowieści o mechanicznej lalce. Akt II – Giulietta - to amerykańskie lata 50-te: barkarola rozlega się z szafy grającej uruchomionej przez Nicklausse’a. Pomysł ten zbulwersował melomanów i trudno im było się z nim pogodzić, choć pod względem inscenizacyjnym i muzycznym wynikał on z faktu, że postać Nicklaussa śpiewa tu baryton, a barkarolę napisano na sopran i mezzosopran. Dapertutto zajeżdża na scenę cadillakiem i nonszalancko o niego oparty kusi Giuliettę ogromnym diamentem. Akt trzeci – Antonia – przenosi nas do świata filmów grozy z upiornym białym fortepianem i zwieszającymi się z góry świecącymi skrzypcami. Ten akt wydawał się najmniej udany, choć wrażenie robił duch matki wychodzący z portretu i krwawiąca kanapa. Klamrę spinającą spektakl tworzyły prolog i finał rozgrywające się w barze nieopodal teatru, w którym gra Stella. Tu ważnym elementem scenografii były obite pluszem fotele teatralne, które w finale unoszą triumfującego Nicklaussa/Muzę w górę.

Dyrektorem muzycznym spektaklu był Tomasz Bugaj, który niestety nie potrafił nadać muzyce Offenbacha ani lekkości i polotu, ani korespondującej z inscenizacją niesamowitości.

W roli Hoffmanna na premierze usłyszeliśmy Richarda Troxella, który ekspresyjnie zagrał na wpół obłąkanego artystę szukającego miłości swego życia. Pod względem wokalnym pozostawił dobre wrażenie, ale niestety nie wytrzymał kondycyjnie do końca spektaklu. W partii kolejnych miłości Hoffmanna wystąpiła Georgia Jarman, która zrobiła furorę jako mechaniczna lalka Olimpia – zarówno wokalnie jak i aktorsko – nieco słabiej jednak wypadła w roli Giulietty (zbyt mało zmysłowej) i Antonii (zbyt uzależnionej od śpiewu). Role szwarccharakterów, pasujące do inscenizacji, stworzył Claudio Otelli. Nie był on być może demoniczny w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale miał w sobie coś niepokojącego. Jego głos był jednak trochę zbyt lekki do wykonywania tych partii. Fantastyczne epizody Nathanaëla i Spalanzaniego stworzył Krzysztof Szmyt, za każdym razem budując pełnokrwistą postać. Podobne wyrazy uznania należą się Pawłowi Wunderowi, który zabłysnął w charakterystycznych rolach Andresa, Cochenille’a, Frantza i Pitichinaccia. W barkaroli i w partii matki Antonii można było podziwiać wokalistykę najwyższej próby w wykonaniu Anny Lubańskiej. Duże wyzwanie postawił reżyser przed wykonawcą roli Muzy/Nicklaussa, wykonywaną zwykle przez kobiety. W tej inscenizacji powierzono tę postać barytonowi Arturowi Rucińskiemu. Artysta uwiarygodnił zamysł reżysera, stwarzając wielowymiarową postać przewodnika Hoffmanna, jego demona i alter ego. Również wokalnie był znakomity.

Opowieści Hoffmanna to spektakl ciekawy i na pewno nikogo nie pozostawi obojętnym – mimo pewnych mankamentów muzycznych i inscenizacyjnych wart zobaczenia.

Katarzyna K. Gardzina, Katarzyna Walkowska