Trubadur 2(47)/2008 Strona główna

Po wrażenia do Bydgoszczy

Od dawna, zachęcona entuzjastycznymi reakcjami prasy, wybierałam się do Bydgoszczy do Opera Nova zobaczyć tamtejszego Pana Twardowskiego – balet w choreografii kierownika tamtejszego zespołu baletowego, Marka Zajączkowskiego. Nieszczęśliwie zawsze składało się tak, że daty prezentacji przedstawienia zbiegały się z ważnymi wydarzeniami muzycznymi i tanecznymi w stolicy. Wydawało by się, że „chcieć to móc” – w praktyce nie udawało się to przez długi czas, tym bardziej, że nie uśmiechało mi się nocować w Bydgoszczy, a wrócić z niej wieczorem do Warszawy jest niezwykle trudno - wyłącznie autobusem PKS o 1 w nocy (znam z praktyki i nie polecam –bo gdzie do 1 w nocy czekać na autobus, gdy nawet dworzec PKS zamykają po 22?). Szczęśliwy przypadek jednak sprawił, że z trzech ostatnich przedstawień Twardowskiego w ubiegłym sezonie jedno postanowiono zagrać o 12 w południe z przeznaczeniem specjalnie dla dzieci i młodzieży. Dzięki temu mogłam prawie bezproblemowo dojechać do Bydgoszczy na spektakl (poświęcenia wymagało tylko wstanie o godz. 4 rano) i wrócić tego samego dnia wieczorem, a przy tym obejrzeć przedstawienie z gościnnym udziałem Maksima Wojtiula w roli Diabła.

Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się aż tak dobrych wrażeń po tym przedstawieniu. Wiadomo, że im dalej od stolicy, tym recenzenci bardziej skłonni są wybaczać pewne niedostatki produkcji operowych i baletowych, rozumiejąc trudną sytuację teatrów mniej bogatych, o gorszym wyposażeniu i słabszych zespołach solistów niż np. Opera Narodowa. A jednak... bydgoski Pan Twardowski to rzeczywiście bardzo dobry i bardzo ciekawy spektakl. Jest logicznie skonstruowany, dzięki sprawnym zmianom dekoracji podział na obrazy staje się nie balastem, ale zaletą przedstawienia, w którym diabeł (rola wiodąca) pokazuje Twardowskiemu różne światy, czasy i uroki tego świata. Najbardziej podobał mi się taniec węgierski, scena Wschód i wywoływanie ducha Barbary Radziwiłłówny - majstersztyk - poraża! Świetne, pomysłowe i kolorowe kostiumy, bajeczne oświetlenie i pomysłowa scenografia. Znakiem firmowym przedstawienia jest srebrna kula-księżyc, świetne są też sceny zespołowe żeńskiego corps de ballet (Olkusz). Na szczęście i soliści mogą się spokojnie „wytańczyć” – Pan Twardowski ma kilka bardzo interesujących duetów z kolejnymi „kusicielkami”, Diabeł kilka solówek i duet w scenie na Wschodzie, Pani Twardowska także kilka pięknych scen solowych, bardzo żywiołowych. Choreografia Marka Zajączkowskiego jest frapująca, bo nie poddaje się żadnej prostej i jednoznacznej ocenie - czerpiąca z najróżniejszych stylów a mimo to spójna. Jednym słowem wspaniały spektakl dla każdego - i dla miłośników tańca i teatru i dla dzieci i dla dorosłych. Barwny, zaskakujący, balansujący między klasycznym widowiskiem baletowym, baletem charakterystycznym a musicalem z jego stylistyką, a nawet rewią z jej schodami, piórami, etc. Spektakl w sposób zupełnie niezauważalny łączy tradycję z nowoczesnością, na jednej scenie pojawiają się  tiulowe paczki, zwiewne tiule, ogniste szarawary, garnitury i trykoty, a wraz z nimi różne style i techniki tańca, a wszystko to raczej interesująco iskrzy na styku i łączy się niż kontrastuje.

Na osobne omówienie zasługiwały kreacje gościnnych solistów – Maksima Wojtiula, Karoliny Jupowicz i Bartosza Zyśka. Ten ostatni wystąpił wprawdzie w niewielkiej roli jednego z trzech „Diablątek”, ale był to występ na tyle żywiołowy, że zwrócił uwagę publiczności. Jupowicz na szczęście nie musiała być tu złośliwą sekutnicą, ani jakąś inną „niewyraźną” postacią, ale kobietą z krwi i kości, czasem broniącą swego męża bez pardonu, czasem wrażliwą i kochającą, w lirycznych scenach. Wspaniała technika i skok dodawały uroku roli, kreowanej dzięki wyrazistej scenicznej osobowości tancerki. No i Maksim Wojtiul, który po zaledwie trzech próbach musiał opanować wielkie przedstawienie i wiodącą rolę. Ten „biały diabeł” to niezwykle udany zabieg, awangardowy, niepokojący, uwodzicielski (w pewnej chwili występuje nawet w białym cylindrze, fraku i piórach!). Demoniczna postać, spiritus movens całej akcji – jest wszędzie, zarządza wszystkim, mami i zwodzi. Błyskotliwe skoki, wielki temperament i wyrafinowana gra aktorska – mimo pewnych (jak się potem dowiedziałam od choreografa) niedokładności w odwzorowaniu choreografii zrobił wielkie wrażenie i był niewątpliwie osią, wokół której obracał się  cały sceniczny świat spektaklu.                               

Katarzyna K. Gardzina