Biuletyn 1(14)/2000 Strona główna

Traviata i słonie

Michaił Bułhakow

Przychodzi raz wieczorem do naszej kompanii nasz wojenkom [komisarz wojenny - przyp. tłum.] i woła: - Sidorow!
A ja jemu: - Tak jest!
Spojrzał na mnie przenikliwie i pyta: - Ty - mówi - co?
- Ja - mówię - nic...
- Ty - mówi - niepiśmienny?
To ja mu oczywiście: - Tak jest, towarzyszu wojenkomie, niepiśmienny.
To on spojrzał na mnie jeszcze raz i mówi: - Skoro tyś niepiśmienny, to ja ciebie dziś wieczorem wyślę na Traviatę!
- Zlitujcie się - wołam - a za co! Przecież ja nie winien, żem niepiśmienny. To za starego reżimu [za caratu - przyp. tłum.] nas nie uczyli.
A on na to: - Durny! Czego się boisz? To nie za karę, tylko dla twojego dobra. Tam cię uświadomią, spektakl sobie obejrzysz - sama przyjemność.
A tu akurat tego wieczora chcieliśmy razem z Pantalejewem z naszej kompanii pójść do cyrku. To i mówię: - A nie mógłbym, towarzyszu wojenkomie, do cyrku zamiast do teatru?
Zmrużył oczy i pyta: - Do cyrku?... A po co?
- No - mówię - tam ciekawiej... Uczonego słonia będą pokazywać i jeszcze clowni będą... i walki.
Pogroził mi palcem: - Ja ci - mówi - słonia pokażę! Elemencie nieuświadomiony! Clowni... clowni! Sam jesteś clown! Uczone słonie, a tyś sam, nieszczęście ty moje, nieuczony. Co za korzyść z cyrku, co? A w teatrze to będą ciebie uświadamiać... miło, przyjemnie... No, jednym słowem nie ma co dłużej gadać. Bierz bilet i marsz do teatru.
Co było robić - wziąłem bilecik. Pantalejew, jak ja niepiśmienny, też dostał bilet i wyruszyliśmy. Kupiliśmy trzy torebki słonecznika i poszliśmy do Pierwszego Teatru Radzieckiego.
Patrzymy, a tu przy barierce, przez którą wpuszczają ludzi, istna wieża Babel. Walą do teatru, jak w dym. A wśród naszych niepiśmiennych są i piśmienni, i więcej dam. Jedna to nawet podeszła do kontrolera, pokazuje bilet, a on pyta: - Przepraszam - mówi - towarzyszko madam, jesteście piśmienna?
A ta jaka obrażona: - Co za pytanie? Oczywiście, że umiem pisać. Ja nawet do gimnazjum chodziłam.
- Aha - powiada kontroler - do gimnazjum. Bardzo mi miło. W takim razie pozwólcie sobie powiedzieć: żegnam. I zabrał jej bilet.
- Jakim prawem - krzyczy dama. - Jak to?
- A tak to - mówi - bardzo prosto. Wpuszczamy tylko niepiśmiennych.
- Ale ja także chciałabym posłuchać opery czy dajmy na to koncertu.
- No, jeśli - powiada - chcecie, to zapraszam do Kawsojuzu. Tam wszystkich waszych piśmiennych zebrali - doktorzy już tam są, profesorowie. Siedzą i herbatę z melasą piją, dlatego cukru im nie potrzeba, a towarzysz Kulikowski romanse im śpiewa.
No i poszła sobie dama.
A nas z Pantalejewem wpuścili bez problemu i wprowadzili prosto na parter, i posadzili w drugim rzędzie. Siedzimy. Przedstawienie jeszcze się nie zaczęło, to z nudów zjedliśmy po torebce słonecznika. Posiedzieliśmy tak z półtorej godzinki, wreszcie zgasło światło.
Patrzę, lezie jakiś na główne miejsce, ogrodzone takie. W futrzanej czapce i w palcie. Wąsy, bródka szpakowata, a z twarzy to srogi taki. Wlazł, siadł i pierwsze co, to pince-nez założył.
- To - pytam Pantalejewa, bo on choć pisać nie umie, to wszystko wie.
- A to kto taki?
- To dyry - powiada - gent. On tutaj jest najważniejszy. Poważny facet.
- A dlaczego go, jak na pokaz, tam za barierką posadzili?
- A dlatego - powiada - że on się tu najlepiej zna na operze. To jego i dla przykładu, znaczy się, pokazują.
- To dlaczego go tyłem do nas posadzili?
- A - mówi - jemu tak wygodniej będzie orkiestrą dowodzić.
A dyrygent rozłożył przed sobą jakąś książkę, popatrzył w nią i machnął białą pałeczką, i wtedy pod podłogą zagrali na skrzypcach. Żałośnie, cieniutko, po prostu płakać się chce. No, a ten dyrygent to się okazał naprawdę uczony, bo dwie rzeczy na raz robi - książkę czyta i pałeczką wymachuje. A orkiestra zaiwania. Im dalej, tym głośniej. Za skrzypcami na piszczałkach, za piszczałkami na bębnie zagrali. Aż huk poszedł po całym teatrze. A potem jak coś nie ryknie z prawej strony. Spojrzałem na orkiestrę i krzyczę:
- Pantalejew, toż to Lombard, ten spawacz z naszej kompanii!
Pantalejew też spojrzał i mówi: - Ten sam! Nikt inny nie potrafi tak huknąć na puzonie!
Ucieszyłem się i jak nie krzyknę: - Brawo, bis, Lombard!
A tu nie wiadomo skąd wziął się milicjant i do mnie: - Towarzyszu, nie naruszajcie ciszy!
Zamilkliśmy.
A tymczasem kurtyna podniosła się, a na scenie - patrzysz, rwetes, że aż strach! Jedni we frakach - kawalerowie, a damy w sukniach tańczą, śpiewają. I oczywiście popijawa jest, i karcięta... Jednym słowem - stary reżim! No, znaczy się jest między nimi niejaki Alfred, też pije, zakąsza. I okazuje się bracie, zakochał się w jednej takiej Traviacie. Tylko, że słowami tego nie tłumaczy, a wszystko śpiewa i śpiewa. I ona mu też śpiewem odpowiada.
I wychodzi, że on chce się żenić z tą Traviatą, ale okazuje się, ma jeszcze tatuśka nazwiskiem Lubczenko. A ten właśnie, nie wiedzieć skąd, w drugim akcie siup na scenę. Niewielkiego wzrostu, ale okazały taki, włosy siwe i głos mocny, gęsty - baryfton.
I właśnie śpiewa do Alfreda: - A ty taki, owaki, w dziąsło szarpany, zapomniałeś o kraju swym kochanym?
Śpiewał, śpiewał, aż poszły wszystkie plany Alfreda do diabła.
Alfred zalewa robaka i pijany, w drugim akcie, zrobił, bracia moi, straszny skandal tej swojej Traviacie. Obrugał ją przy wszystkich na czym świat stoi, śpiewa: - Ty - powiada - taka owaka i w ogóle - powiada - nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
A ona oczywiście w płacz, jednym słowem skandal!
I z tej rozpaczy Traviata w czwartym akcie rozchorowała się na suchoty. Posłano po doktora.
Przychodzi doktor. Patrzę, choć w surducie, ale tak ze wszystkiego to nasz brat - proletariusz. Włosy długie i głos dobry, jak z beczki. Podszedł do Traviaty i zaśpiewał: - Niech - powiada - pani będzie spokojna, to śmiertelna choroba i na pewno pani umrze.
Nawet recepty żadnej nie wypisał, tylko pożegnał się i poszedł. No, widzi Traviata nie ma co czekać - trzeba umierać. A tu przyszedł i Alfred, i Lubczenko, proszą, żeby nie umierała. Lubczenko to nawet daje już zgodę na ślub. Wszystko na nic!
- Przepraszam - powiada Traviata - nie mogę, muszę umrzeć.
I rzeczywiście, pośpiewali jeszcze wszyscy troje i Traviata umarła. A dyrygent zamknął książkę, pince-nez zdjął i poszedł. Wszyscy się rozeszli i to wszystko.
No, myślę, chwała Bogu, uświadomiliśmy się i wystarczy. Nudy! Mówię do Pantalejewa:
- No, Pantalejew, jutro hajda do cyrku!
Położyłem się spać i śniło mi się, że Traviata śpiewa, a Lombard kwacze na swoim puzonie.
Następnego dnia przychodzę do wojenkoma i mówię:
- Pozwólcie towarzyszu dziś wieczorem do cyrku...
A on jak nie ryknie: - Ciągle jeszcze - powiada - słonie ci w głowie! Żadnego cyrku! Nie, bracie, pójdziesz dziś do Sowprofu na koncert. Tam wam - mówi - towarzysz Bloch ze swoją orkiestrą będzie grał drugą rapsodię.
Usiadłem i myślę: - No to mam słonie!
- A - pytam - tam też Lombard będzie zasuwać na puzonie?
- Oczywiście.
Okazuje się, zmiłuj się Boże, gdzie ja, tam i on z tym swoim puzonem!
Pytam: - A jutro można?
- I jutro - powiada - nie wolno. Jutro was wszystkich poślę do teatru.
- No, a pojutrze?
- A pojutrze znowu do opery. I w ogóle - mówi - wystarczy już wam tych cyrków. Nastał tydzień uświadomienia.
Wkurzyłem się piekielnie! Myślę: - To wpadłem na amen.
I pytam: - A to całą naszą kompanię tak będą ganiać?
- Dlaczego - mówi - całą? Piśmiennych nie. Piśmienny człowiek obędzie się i bez drugiej rapsodii. Tylko was, durnych czortów. A piśmienny niech sobie chodzi, gdzie chce.
Odszedłem na bok i zamyśliłem się. Widzę, kiepska sprawa... Skoroś niepiśmienny, to znaczy się, nie dla ciebie wszystkie przyjemności...
Myślałem, myślałem, aż wymyśliłem. Poszedłem do wojenkoma i mówię: - Pozwólcie zameldować!
- Melduj!
- Poślijcie mnie - mówię - do szkoły pisania.
Uśmiechnął się komisarz i mówi: - Zuch! - i zapisał mnie do szkoły.
No, i chodziłem do tej szkoły i nie myślcie sobie, nauczyłem się. A co! I teraz nikt mi nie podskoczy, bo i ja umiem pisać.

(tłum. Katarzyna K. Gardzina)

Michał Afanasjewicz Bułhakow (1891 - 1940) był wybitnym rosyjskim prozaikiem i dramaturgiem. Z wykształcenia lekarz, w 1921 roku osiadł w Moskwie i poświęcił się działalności literackiej. Początkowo uprawiał dziennikarstwo, był reporterem i felietonistą. Pracował jako asystent reżysera w MChAT, a od 1937 r. jako konsultant literacki w Teatrze Wielkim w Moskwie. W tym czasie na zamówienie dyrekcji napisał libretta do oper Minin i Pożarski oraz Piotr Wielki z muzyką B. Asafiewa, Rachela wg opowiadania Guy de Maupassanta (muz. I. Dunajewski) i Morze Czarne (muz. S. Potocki). Opery te nie zostały jednak wystawione na scenie. Muzyka, głównie operowa, powraca też w prozatorskiej twórczości Bułhakowa. Nawiązania do Fausta (na którym wg świadectw żony pisarz był ponad 40 razy), Aidy, Eugeniusza Oniegina znajdziemy w powieściach Mistrz i Małgorzata, Psie serce, Biała gwardia, Powieść teatralna, Fatalne jaja, w licznych opowiadaniach i felietonach. (opr. K.K.G.)