Biuletyn 4(17)/2000Strona główna

Cyrulik ursynowski

czyli cud w kościele

Nie przebrzmiały jeszcze echa owacji po Gali Moniuszkowskiej, która 17 września rozpoczęła sezon artystyczny w Teatrze Wielkim, a już mieli warszawiacy kolejną okazję do darmowego obcowania ze sztuką operową. W sali koncertowej Kościoła Wniebowstąpienia Pańskiego przy alei KEN 101 odbył się 20 września spektakl Cyrulika sewilskiego Gioacchino Rossiniego w reżyserii Detlefa Heusingera. Inscenizacja ta miała swoją premierę podczas Rossini Opernfestiwal na wyspie Rugia w 1994 roku. Spektakl zyskał uznanie m.in. Lorda Yehudi Menuhina, który uświetnił nim w 1996 roku finałowy dzień kierowanego przez siebie słynnego festiwalu w Gstaad w Szwajcarii (cyt. za programem). Organizatorem warszawskiego przedsięwzięcia było Ursynowskie Centrum Kultury i Integracji Międzynarodowej. Wszystkim, którzy przyczynili się do tego niezwykłego wydarzenia, należą się gorące brawa. Najbardziej jednak zaskakujące przy całym rozmachu zamierzenia, ilości zaangażowanych artystów i wysokim poziomie artystycznym było coś innego. “Dziki tłum” kłębił się bowiem u bram i napierał na wpuszczających na teren kościoła – sprawdzane były numery zaproszeń, ich potwierdzenia i obecność nazwisk na liście! Skala zainteresowania ursynowskim Cyrulikiem przerosła najśmielsze oczekiwania organizatorów. Wstęp miał być wolny. Ci, którzy chcieli zagwarantować sobie miejsce siedzące, mogli zarezerwować bezpłatne zaproszenie. Już na kilka dni przed spektaklem zaproszeń zabrakło! Na szczęście gospodarze podjęli w ostatniej chwili decyzję o wpuszczeniu wszystkich chętnych.

Na dziedzińcu kościoła widzów witał ułożony z płonących zniczy napis Cyrulik sewilski. Migotliwe światełka rzucały ciepły blask na surowe mury świątyni. Wewnątrz gospodarze postarali się o maksimum komfortu – szatnia, programy, wygodne krzesła. Spektakl rozpoczął się z opóźnieniem, ok. godziny 20:20. Nad stroną muzyczną czuwał niezawodny José Maria Florencio Junior. Wyśmienicie zagrała Sinfonia Varsovia. Mimo trudnej akustyki sali (niski strop, ceglane i przeszklone ściany) całe piękno genialnego dzieła Rossiniego zostało oddane. Udało się też zebrać wyrównany i bardzo ciekawy zestaw solistów: Urszula Kryger (Rosina), Adam Zdunikowski (Almaviva), Leszek Skrla (Figaro), Krzysztof Borysiewicz (Bartolo), Jacek Janiszewski (Basilio), Anna Milewska (Berta), Mirosław Borczyński (Fiorello, notariusz, oficer). Nowatorska, powiedziałabym nawet odkrywcza, a jednocześnie bardzo naturalna reżyseria i wyśmienite aktorstwo dokonały reszty. Zmieszanie konwencji wykonania koncertowego i pełnego spektaklu stworzyło spójną i zgrabną całość. Symboliczne rekwizyty – róża i chustka Almavivy, którą hrabia wciąż się wachlował, ocierał twarz, otrzepywał pył z ubrania, wachlarz Rosiny, biały szal Don Basilia, trafnie charakteryzowały postaci i stwarzały okazję do mnóstwa zabawnych gagów. Zarówno publiczność, jak i wykonawcy bawili się znakomicie!

Postaram się teraz opowiedzieć kilka najzabawniejszych i, moim zdaniem, najbardziej oryginalnych scen spektaklu, by dać czytelnikom możliwość zrozumienia, dlaczego tak zachwycam się reżyserią D. Heusingera. Otóż, po wejściu na salę widzowie mają przed sobą scenę przygotowaną do typowego wykonania koncertowego. Na scenie znajduje się orkiestra, klawesyn, rząd krzesełek i pulpitów dla solistów. Przed rozpoczęciem dzieła wszyscy artyści zajmują swoje miejsca. Jednak już podczas uwertury soliści wyraźnie “podgrywają”. Niby to przeglądają nuty, śledzą partyturę, ale jednocześnie Rosina i Almaviva puszczają do siebie oczko nad głową Bartola, Fiorello z błogą miną przytupuje do rytmu, Basilio kieruje wzrok na orkiestrę i usiłuje dyrygować maleńką batutą. W pierwszej scenie na znak Fiorella z szeregów orkiestry wymaszerowuje chór uzbrojony w rozmaite instrumenty muzyczne i rozpoczyna serenadę. Gdy przychodzi do zapłaty, Almaviva tak długo wkłada banknoty w rękę Fiorella, że w końcu musi szukać pożyczki w kieszeni… dyrygenta. Pojawia się Figaro. Wykonując słynną arię daje Almavivie do potrzymania swoją mandolinę, po czym zaczyna fryzować hrabiego. Po tym zabiegu nieszczęsny amant, usiłujący bezskutecznie pozbyć się mandoliny, zrezygnowany przegląda się w jej pudle i – poprawia fryzurę za pomocą własnego grzebyka. Gdy zaś hrabia zabiera się do odśpiewania pieśni pod balkonem ukochanej i znów chwyta za mandolinę, Bartolo wstaje i ze złośliwym uśmiechem wskazuje na ukrytego u stóp Almavivy “prawdziwego” gitarzystę. Podczas duetu All’idea di quel metallo hrabia nakłania Figara do “ruszenia głową” za pomocą złotej karty kredytowej. W drugiej scenie oczekiwała widzów nie mniejsza porcja zabawnych sytuacji. Po cavatinie Rosiny (w czasie której panienka ta m.in. głaskała po głowach solistów płci przeciwnej oraz wybijała takt na głowie Bartola) Almaviva zerwał się z krzesła i zaczął wykrzykując bić brawo. Ciekawie wyglądała też od strony reżyserskiej aria o plotce. Wsłuchując się w dobre rady Don Basilia, Don Bartolo z wielkim ukontentowaniem niszczył czerwoną różę (symbol miłości Almavivy) – oskubał ją z płatków, rzucił na podłogę, podeptał, a nawet walnął parę razy pulpitem…! W zabawny sposób odbyło się przeistoczenie hrabiego w żołnierza. Figaro założył mu na głowę kapelusz zrobiony z okładki na nuty, do fraka przypiął złote epolety, a za pas zatknął “zwędzony” w orkiestrze smyczek. Gdy zaś Bartolo chciał pijanemu żołdakowi przedstawić dokument zwalniający go z obowiązku użyczenia kwatery, musiał go szukać na pulpicie dyrygenta. Przezabawny był także finał pierwszego aktu. Wszyscy soliści ustawieni na proscenium, niby figurki na pozytywce, wykonywali mechaniczne ruchy: Basilio wzruszał ramionami, Berta wyszywała, Almaviva salutował. Po pewnym czasie ruch “przechodził” o jedną osobę dalej (Almaviva wyszywał, Berta salutowała itd.) i tak aż do końca kolejki. Nie mniej zabawnie rozpoczął się drugi akt. Bartolo wyszedł na scenę, stanął w pełnej dostojeństwa pozie i… zaśpiewał Ten zegar stary… Dopiero przywołany do porządku przez dyrygenta i klawesynistkę, “poleciał dalej” już odpowiednim tekstem. Mimo że drugi akt zrobiony był nieco bardziej tradycyjnie, nie mogę nie wspomnieć jeszcze o kilku gagach. Przede wszystkim strasznie błaznujący Almaviva, przeistoczony tym razem za pomocą ciemnych okularków i szalika zawiązanego na głowie w nauczyciela muzyki Don Alonsa. Świetna była też scena burzy – Rosina stojąc na krześle otoczonym pulpitami (niby zamknięta w pokoju) zrobiła sobie nad głową dla ochrony przed deszczem daszek z egzemplarza nut. Przybywający wśród wichury Figaro i hrabia byli, a jakże, wyposażeni w parasole... ze składanych pulpitów. Całość zwieńczył w finale chór wymachujący czerwonymi różami.

Co należy powiedzieć o stronie muzycznej spektaklu? Spośród solistów na pierwszym miejscu wymieniłabym Adama Zdunikowskiego. Dawno nie słyszałam tego artysty tak wspaniale śpiewającego tę partię, nie mówiąc już o tym, co pan Adam wyprawiał na scenie. Świetną postać, tak głosowo, jak i aktorsko, stworzył młody utalentowany bas Jacek Janiszewski. Krzysztof Borysiewicz był zabawnym i przesympatycznym safandułą Bartolem, choć jego głos wydał mi się nieco przyciężki i za mało ruchliwy do tej partii. Mało nośny (zwłaszcza, jak na tę salę), choć ładny głos nie przeszkodził natomiast Urszuli Kryger stać się zalotną i pełną wdzięku Rosiną, gorąco oklaskiwaną przez publiczność. Leszek Skrla, po średnim wykonaniu słynnej arii Largo al factotum, z resztą partii poradził sobie doskonale. Dobrze spisał się także chór, a orkiestra powinna zebrać, moim zdaniem, największe brawa.

Katarzyna K. Gardzina